środa, 15 czerwca 2016

Jak dyscyplinować buntownika?


 
Bunt to sprzeciw, opór, protest dziecka przeciwko rodzicowi/wychowawcy/nauczycielowi.
To nieznośna rozbieżność między tym, jak powinno być (tym, co my dorośli uważamy za jedyne i słuszne), a tym, co się zdarzyło.

 

Buntują się i mali i duzi. Mali często po to, by „oddzielić” się od rodziców, starsi mają zwykle ten sam cel – tyle, że my, rodzice zwykle nie mamy już takiego wpływu. Łatwiej jest „spacyfikować” malucha, niż nastolatka, który przy wzroście równemu naszemu, nie chce się za nic z nami zgodzić i forsuje za wszelką cenę własne rozwiązania i pomysły.

 

Po dwóch stronach barykady „wojennej” ustawieni są rodzice - dzieci, nauczyciele - dzieci, nauczyciele - rodzice itd... No dobrze, bunt to zawsze wyzwanie dla dorosłego, bo przecież jakaś granica naszej akceptacji bądź jej braku też istnieje. Sęk tkwi w tym jak ją okazać, by dziecko (lub dorosły) nie chciało z nami walczyć, ale uznać nasze racje.

Warto zastanowić się jaką mam relację z moim dzieckiem, zanim zaczniemy mu czegoś zabraniać lub coś sugerować.

 

Czy przytuliłam je dzisiaj, czy znalazłam chociaż 20 min, by z nim/z nią pobyć w jej świecie?

Czy wiem, co u nich/u niej/u niego słychać?

 

Kiedy ktoś obcy zwraca nam uwagę, nie jesteśmy skłonni do rozmowy ani do uznania jego/jej racji, jesteśmy skłonni do walki. W sumie to taka droga na skróty, ale wciąż droga, zwana ślepą uliczką, prowadzącą donikąd.

Ross Campbell pisał, że ważne jest uzupełnianie zbiornika emocji, to w sumie dość trudne, gdy ma się dużo dzieci - pamiętać, by każde z nich było takim napełnionym kielichem, ale to właśnie ta bliskość, nie pozwala nas do końca zanegować. To jak w grze the Sims: każdej postaci towarzyszą suwaki na których można zobaczyć jak się miewają. Jeśli dobrze to kolor jest zielony, jak źle to czerwony.

Jeśli zwracacie uwagę dziecku, które ma pełen zbiornik (zielony suwak) to będzie bardziej skłonne do wysłuchania was.

Jak to się dzieje w szkole, kiedy nowy nauczyciel zaczyna pracować w szkole/przedszkolu?

Pierwsze chwile mogą być dość trudne, bo zaczyna z zerowym autorytetem. Świadomość, że nie ma się siły przebicia, jest bardzo pomocna, żeby wiedzieć, że tak po prostu jest.

 

Autorytet oparty o wpływ można nabyć tylko poprzez pozytywne bycie w relacji z drugą osobą.

Nie od razu dzieci będą skłonne nam podarować autorytet (kredyt zaufania), ale zyskamy go tylko poprzez to, co powiemy, co zrobimy z dziećmi i przez to, jak je będziemy traktować.

Nie ma sensu od razu spinać się, że dziecko ma się słuchać mnie i już, trzeba sobie zapracować na to, wciąż można podążyć na skróty, ale czy warto?

Dla mnie nie, znowu to droga donikąd.

 

No to jak, aż ciśnie się pytanie? Pracuje się poprzez bycie z dzieckiem, wspólne rozmowy, poprzez chwile, gdy jesteśmy w trudnościach, smutkach, tęsknotach, gdy wymyślamy coś, gdy nie ma nic itd.

 

Ogromną przyjemność sprawiały mi momenty obserwacji w przedszkolu i szkole, jak zmienia się stosunek dzieci do nowego nauczyciela.

Imponują mi ci nauczyciele, którzy nie ganiają za dziećmi, którzy nie próbują wkupić się w łaski dzieci, ale tacy, którzy potrafią być tam, gdzie dziecko ich potrzebuje. Taki najszybciej zyskuje na autorytecie. Te same refleksje można śmiało przenieść na grunt domowy. Tu nie jesteśmy sobie obcy, ale jeśli posługujemy się siłowymi rozwiązaniami w konfliktach z dziećmi, to możemy się tacy stać mimo więzów krwi.

 

 Tyle, czy to wszystko? Wydaje mi się, że nie.

 

Brakuje jeszcze w ustalaniu granicy właściwej formy przekazu. I nie chodzi o to, by być zawsze spokojnym. Nie lubię poradników typu: Nie denerwuj się na dziecko, ale spokojnie i rzeczowo powiedz mu co i jak. No przecież to zachęcanie do nieszczerości, dziecko nigdy nie kupi fałszywki.

W niektórych sytuacjach, nawet wydawałoby się nerwowych, spokój przychodzi naturalnie, ale czasami nie ma go za grosz. Przecież można powiedzieć prawdę, po co fałszować obraz rzeczywistości?

 

My rodzice i nauczyciele mamy obowiązek mówić prawdę. Sęk w tym, że trudno przychodzi nam dorosłym rozmowa o naszych emocjach i podawanie argumentów, dlaczego coś powinno być zrobione tak, a nie inaczej. Po co dziecku tłumaczyć? - Ano po to, by rozumiało, że to, co ono robi, wpływa na nas i nasze otoczenie.

 

Dla mnie przełomem było poświęcenie 20 min. każdemu swojemu dziecku. 20 minut na pełną wyłączność. Mało? To mało - fakt, ale to świetny początek! Nie tak łatwo przyzwyczaić siebie do poświęcenia totalnie wyłącznej uwagi swojemu dziecku, jednak spróbujcie, na pewno nie pożałujcie, a wtedy łatwiej dogadacie się z Waszymi buntownikami.

 

Anna Rozdejczer

 
 

 

2 komentarze:

  1. Hm, w paru sprawach sprzeciwiałam się rodzicom, ale nie trwało to długo, bo jakoś tak strasznie mi nie zależało. Jeśli nie poświęcisz komuś czasu to ten ktoś nie będzie zabiegał o kontakt z tobą - tyle mogę powiedzieć. :)

    http://lekkoscumyslu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za komentarz, właśnie chyba tak jest. :)

    OdpowiedzUsuń