sobota, 26 września 2015

Tata, Dad, Papa..

 

Wrześniowe popołudnie, poniedziałek 2012 roku. 
Zostaję szczęśliwym ojcem małego Wojtka. 
Długo czekałem na to wydarzenie. Mam pełną świadomość, że do tego momentu to najważniejsza chwila w moim życiu. Sam mam już kilka wiosen na koncie.
Przychodzi na świat mój pierwszy potomek. Wspaniały, mały człowiek, którego ciemne, duże oczy już w pierwszych chwilach po urodzeniu wysyłały do mnie komunikaty 

Od początku czułem, że istnieje komunikacja, a raczej sposób porozumiewania się między nami. Na początku w pełni niewerbalny. Z czasem dźwięki i słowa nabierały jednak coraz większego znaczenia.  
Mój mały synek nie potrafił do mnie jeszcze przemówić, ale widać było, że chce się tego nauczyć. Skoro tak, to niby dlaczego miałby uczyć się jakiegoś innego, dziwnego języka?
Z tego powodu opowiadałem Wojtkowi o wszystkim dookoła w naturalny, ludzki sposób. O tym, że świeci słońce, że zrobił kupę i trzeba go przewinąć oraz, że palec to palec, a nie smoczek. Także błagalne komunikaty były naturalne i płynęły ze mnie, kiedy byłem bardzo zmęczony i prosiłem Wojtka o współpracę. Wtedy, gdy po prostu zmęczenie brało górę, a takich chwil nie brakowało.
Podskórnie czułem, że te wszystkie "guzi guzi", albo udawanie, że tata jest w świetnej formie, podczas gdy tak wcale nie jest, to po prostu coś dziwnego, sztucznego i zupełnie niezrozumiałego nawet dla mnie. Skoro ja tego nie rozumiem to jak mój synek ma mnie zrozumieć?:)

I tak już było. Stary koń rozmawiał z malutkim źrebakiem normalnym językiem dla ich gatunku. Czasem nie było łatwo zrozumieć niemowlaka, ale każdy kolejny dzień przybliżał nas do siebie. Miałem wrażenie, że to ja uczę się Wojtka, a on mnie po prostu rozumie.
Dlatego nieustannie uczyłem się jego komunikatów. Próbowałem zrozumieć, co oznacza określony rodzaj płaczu, ruch, grymas itd. 
Chciałem nawet kupić urządzenie, które rzekomo rozpoznaje rodzaj płaczu i podpowiada rodzicowi,  czego potrzebuje dziecko. Z czasem okazało się, że to się po prostu zaczyna czuć. Jak to mówi pewna grupa moich znajomych - to się robi siłą "JEDI" :)
Wszystko brzmi pięknie i kolorowo, ale czasem potrzeby Wojtka nie były w pełni zrozumiałe. Wtedy denerwowałem się, oczekiwałem szybkich i prostych rozwiązań, takie nie nadchodziły. Jakoś trzeba było sobie radzić, dopadała mnie czasem frustracja. 
No właśnie: było "jakoś". Nie czułem się przekonany, że mój sposób porozumiewania się ma właściwą "jakość". Tylko co z tym zrobić?
Na szczęście  byłem otwarty na nowe, na zmiany. Szukałem, pytałem i wtedy własnie mój kolega z pracy opowiedział mi o Treningu Skutecznego Rodzica wg Thomasa Gordona. Zadziałał efekt precesji - rozwiązanie samo się znalazło.
Poszedłem, ukończyłem i byłem zachwycony. Dostałem proste wyjaśnienia pozornie trudnych spraw. Otrzymałem  wiedzę o konkretnych narzędziach w komunikacji, którymi można sobie pomóc. Obaliłem kilka mitów, co do których wcześniej nie miałem cienia wątpliwości, że są słuszne. Ostatecznie poczułem więcej swobody i zniknęło pojawiające się od czasu do czasu poczucie winy "niedoskonałego rodzica". 

Życie stało się łatwiejsze  :)
CDN.
Szymon trener TSR





 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz