piątek, 31 lipca 2015

"W głowie się nie mieści" (Inside Out). Emocjonalna Bomba!






Rozrywka naprawdę na poziomie! "W głowie się nie mieści" to film animowany opowiadający o losach 11-letniej dziewczynki imieniem Riley. Pomysł na scenariusz wydaje się być oparty na popularnej serii "Było sobie życie", dzięki czemu ma duży walor edukacyjny. 

Przez cały film gościmy w głowie Riley widząc jak powstają fundamenty jej osobowości, jak tworzą się wewnętrzne "wyspy" - sfery: więzi rodzinnych, przyjacielskich, wartości wyznawanych w życiu itd.
Umysłem dziewczynki zarządza pięć emocji (są postaciami i kierują umysłem przez panel sterowania) Radość, Smutek, Gniew, Strach i Odraza. I to mi się najbardziej podoba. Emocje są świetnie pokazane i bardzo wymowne. Każda z nich jest wyjątkowa i charakterystyczna. Radość robi wszystko co może by Riley odczuwała głównie radość i tak się dzieje do momentu przeprowadzki rodziny dziewczynki do innego miasta. Stara się poradzić sobie z nowym domem, szkołą, utratą przyjaciół ale jest to dla niej bardzo trudne "system sterowania " ulega awarii.
Nie będę dalej opisywać wydarzeń by nie zdradzić zakończenia i nie zepsuć przyjemności oglądania przyszłym widzom.

Dodam natomiast, że "W głowie się nie mieści" to film nie z jednym ale wieloma morałami ;-)
Widz (zarówno mały jaki i duży) dowie się, że o emocjach należy rozmawiać i je akceptować, one po prostu są. Nasze odczucia to zawsze jest mieszanka różnych emocji. Nie wyrażone emocje czynią w naszym wnętrzu wiele szkód. Smutek, Gniew, Strach i Odraza są tak samo ważne i potrzebne jak Radość. Jest to spójne z podejściem Thomasa Gordona do emocjonalności człowieka.

Mój 7 letni syn Janek (i ja także) przeżywał te wszystkie emocje podczas seansu. Najbardziej podobała nam się  emocja Smutek i jej stosunek do świata ;-). Po filmie tematów do rozmowy było wiele. Wydaje mi się jednak, że film dla młodszych dzieci jest niezrozumiały. 7 lat to minimum a grupa docelowa to równolatkowie głównej bohaterki.


Dla mnie BOMBA!

Magda Kuprewicz


Szanuję prawa autorakie:
www.filmweb.pl

czwartek, 30 lipca 2015

W relacji z dzieckiem. "Tylko mi tu nie ciciuj"...


Przyznaję się, że zbyt często "ciciowałam". Kiedy dziecko płakało mówiłam: "Ciii, ale już dobrze".  Lub kiedy spało w samochodzie (chwila na którą każdy jeżdżący w dłuższe trasy, czeka jak na zbawienie), a tu nagle światło i ściszony silnik już tak nie "usypia". Widzę - przebudza się! Ja jednak bardzo chcę, by spało dalej i mówię: "Ciii, śpij, Ciii"...
Raz moje dziecko nie wytrzymało i powiedziało:
"Przestańcie tak do mnie mówić: Ci, ci! Nie chcę żebyście tak mówili, bo czuję się dziwnie!"

Moja córka powiedziała mi w innych słowac to, co próbuje przekazać T. Gordon rodzicom, że zdarza się nam zaprzeczać uczuciom dziecka. Nie potrafimy słuchać i podążać za dzieckiem.
Przecież jak otwiera oczy tzn. że już się wyspała. Po co negować ten fakt?
Dziecku potrzebna jest akceptacja.

Gdybym dziecku, które uderzyło się w kolano powiedziała:
"Przestraszyłaś się, że upadłaś. Boli Cię kolano", to dałabym mu poczucie akceptacji, zrozumienia, dla sytuacji w jakiej się znalazło.

A co by było, gdybym nie trafiła na metodę Gordona? Pewnie powiedziałabym tak:
- "No, no i masz, tyle razy ci mówiłam, nie biegaj!"
- "No, nie płacz, ale z ciebie niezdara!"
- "Już wszystko w porządku!"
- "Do wesela się zagoi."

A mój faworyt to: "Nic się nie stało!" (*bariery komunikacji)

Rodzic nic, tylko zaprzecza, a dziecku "serwuje" swoją nieakceptację...
To nie wpływa dobrze na psychikę dziecka.

Czy ja już nigdy nie używam faworyta pod tytułem: "Nic się nie stało?"
Niestety zdarza mi się, nie jestem ideałem. Często ulegam też własnym emocjom i nie zawsze wiem co powiedzieć, ale włącza mi się red alert, jak tylko faworyt opuści moje usta.

* Według Thomasa Gordona stosowanie barier komunikacji w stosunku do dzieci ma na nie wpływ destrukcyjny. Grozi to, tym, że dziecko przestanie mówić, poczuje się winne albo gorsze, że jego poczucie własnej wartości zostanie naruszone, że wytworzy się w nim postawa obronna, zrodzi żal, poczucie braku akceptacji i tak dalej.



Thomas Gordon "Wychowanie bez porażek"

wtorek, 28 lipca 2015

W rozmowie z Joanną Kiszkurno. O relacji podczas fotografowania.



Mam przyjemność przedstawić pierwszego gościa na blogu: panią Joannę, osobę mi bliską, znaną także jako postać wielu talentów: zajmuje się literatura rodzinną oraz pokazuje świat poprzez obiektyw aparatu fotograficznego, germanistka z wykształcenia, pedagog z zamiłowania. Dzisiaj udzieli odpowiedzi na moje pytania:

A.R.: Czy podczas robienia zdjęć, nawiązujesz relacje z przedmiotem (podmiotem) zdjęcia?

         Czy to jest w ogóle możliwe?

Joanna: Dla mnie to rzecz oczywista, więc odpowiem: Naturalnie!

Obojętnie, czy jest to rzecz, owad ze wszystkim wchodzę w specyficzną relację. Darzę moje modele wielkim szacunkiem. To one są częścią mego świata i moich działań. To one stwarzają, że mogę je ukazać wielu oczom, więc często łapię się na tym, że po zrobieniu zdjęcia po prostu im dziękuję. Tak, mówię: Dziękuję! To dla mnie takie oczywiste i uśmiecham się szeroko, bo słowo "Dziękuję" wywołuje u mnie poczucie radości z dobrze wypełnionej chwili.

Piękno, które towarzyszy moim zdjęciom widzę we wszystkim, co mnie otacza.

Tak bardzo go potrzebuję na co dzień do budowania mojej postawy, relacji z życiem. Mogę się tym dzielić, to robię z największą przyjemnością. Na świecie jest wiele osób, które otacza brzydota i to nie tylko rozumiana poprzez pryzmat rzeczy, ale także nastrojów, działań, słów...

Zdumiewa mnie reakcja ludzi na to ile brzydoty dostrzegają w pięknie stworzeń, które spotykamy.

A.R.: Ja nie przepadam za owadami, trudno mi się nimi zachwycić, no chyba, że na zdjęciu...

Joanna: No właśnie ile jest w ludziach prawdziwego przeżywania, a ile kulturowego dziedzictwa? Ale to już temat z innej półki...

A.R.: Jaka treść wypełnia podczas fotografowania Twoje myśli?

Joanna.: W czasie fotografowania na łonie natury często towarzyszy mi modlitwa dziękczynna, dotycząca cudu stworzenia i prośba o akceptację mojej obecności - intruza w trakcie fotografowania. Często proszę o przewodnictwo w znajdowaniu fascynujących rzeczy ze świata rzeczy martwych i przyrody.

A.R.: Czy nawiązujesz relację z przedmiotem, który fotografujesz?

Joanna: Relacja z przedmiotem, który fotografuję pomaga mi zrozumieć jego cechy i wartość. To dużo dla fotografa, bo ten, kto patrzy poprzez uczucie widzi więcej i może przekazać znacznie więcej.

A.R.: Czy aparat fotograficzny to wyłącznie przedmiot?

Joanna: Świetne pytanie! Aż się boję odpowiedzieć na głos, bo przecież nie każdy to zrozumie. Jednak z biegiem czasu nauczyłam się mieć własne zdanie i korzystać z niego.

(Pojawia się szeroki uśmiech na twarzy Joanny)

A.R.: To tak, czy nie?

Joanna: Oczywiście, że nie. Są takie dni, gdy aparat mnie nie lubi z jakiegoś powodu. Najczęściej wtedy, gdy długo nie wchodziłam z nim w relację. Są także takie dni, gdy jest szybszy ode mnie i zachowuje się jak żywa istota, odgaduje moje gesty wcześniej, zanim o nich pomyślę.

A.R.: Magia?

Joanna: Nie, żadna magia... Po prostu fajna relacja.

Joanna - Joanna Kiszkurno

A.R. - Anna Rozdejczer

 

poniedziałek, 27 lipca 2015

Relacje z małymi dziećmi. Dlaczego T. Gordon nie zgodziłby się na "wrzucanie" małych dzieci do wody?



"Wrzucanie",  czyli zmuszanie małych dzieci do kontaktu z wodą (morze), to  dla mnie widok dość smutny podczas urlopu.  Często wyglądało to tak: Mama lub tata z dzieckiem na ręku idą w stronę morza. Im są bliżej, tym bardziej słychać bunt dziecka. Apogeum płaczu i bezsilności dziecko osiąga już w wodzie, gdy na siłę jest zanurzane w czymś dla niego obcym, wielkim i zimnym.

Twarze rodziców mówią wiele, przeważnie są smutni (Starają się, a dziecko płacze!), zażenowani (...ponieważ inne dzieci bez trudu wchodzą do wody.), zdenerwowani (Zapłacili bowiem, by przylecieć tu, gdzie zawsze jest słońce, a dzieciak się drze...), obojętni (Ukrywają emocje, bo inni się patrzą.). Przeglądam się ich twarzom i znajduję na nich te same rozterki, które kiedyś i ja miałam.

Dlaczego T. Gordon prawdopodobnie by się nie zgodził na wrzucenie dziecka gwałtem do wody?

Nawet niemowlęta mają swoje potrzeby, które dorosły musi zaspokoić, ponieważ dziecko na tym etapie rozwoju jest uzależnione od dorosłego. Jeśli nie mówi jeszcze, to jedyny język jakim komunikuje swoje potrzeby jest: Płacz.
To, że dziecko nie umie mówić, nie powinno dorosłego "rozgrzeszać" z aktywnego słuchania komunikatów niewerbalnych (płacz). Rodzic to trochę taki "agent", który powinien chcieć rozszyfrować ten lub inny komunikat swojej pociechy.

Przedstawię wymyślone, ale realne sytuacje. W jednej będzie rodzic, który próbuje aktywnie słuchać i opowiadać na potrzeby dziecka, w drugiej (częstszej), który nie słucha i stosuje blokady komunikacji.

Mama/tata zbliża się do wody i zanurza stópki dziecka w wodzie.
Dziecko zaczyna płakać.
Mama, bierze je na ręce mówiąc np.: "Zimno ci w nogi." -  i zabiera dziecko na piach.
Dziecko płacze dalej.
Mama: "Chce ci się pić." - i daje mu pić.
Dziecko płacze dalej...
Mama: "Jesteś głodny." - i daje mu np. banana.
Dziecko przestaje płakać.
Sytuacja mogłaby wyglądać inaczej, może inna potrzeba byłaby do zaspokojenia, ale to, co zrobił rodzic, było pójściem za "głosem" dziecka.

Sytuacja mogłaby wyglądać też tak:(i tak wyglądała, niestety często)
Mama/tata zbliża się do wody i zanurza stópki dziecka w wodzie.
Dziecko zaczyna płakać.
Mama wchodzi dalej i zaczyna mówić:
"Nie płacz, nie płacz"
Dziecko płacze coraz głośniej.
"Zobacz jaka ciepła woda"
Płacze.
" Chlupu , chlupu"
Płacze.
" Popatrz wysoko leci samolot"
Płacze.

Co gorsza, rodzice zaczynają się śmiać ( często z własnej bezsilności, oni się tak starają, a ten dzieciak ryczy i ryczy).
Ta sytuacja blokuje zarówno rodzica i dziecko. Rodzic wychodzi z wody, sadza, lub kładzie dziecko na piachu i daje mu się wypłakać. Dziecko takie potrafiło długą chwilę płakać, w końcu trudno mu się dziwić, czuło się niewysłuchane w swoich potrzebach i nieakceptowane. 

Odpowiedzialność za komunikację (podkreśla T. Gordon) między dorosłymi a dziećmi spoczywa na dorosłych! To my, rodzice, jesteśmy pierwszymi nauczycielami dzieci.

"Aby móc skutecznie pomagać konkretnemu dziecku w jego indywidualnej sytuacji, ojciec czy matka muszą dziecko zrozumieć. Osiągają to przede wszystkim poprzez uważne słuchanie komunikatów dziecka, choćby tylko niewerbalnych."

Anna Rozdejczer

Thomas Gordon "Wychowanie bez porażek".





środa, 22 lipca 2015

Relacje rodzice - dzieci. Paddington, przemiana, szczerość - jak to się może łączyć?


Thomas Gordon napisał, że kiedy dwoje ludzi zostaje rodzicami, dzieje się coś dziwnego i niedobrego. Zaczynają odgrywać pewna rolę, zapominając, że są ludźmi. Jak autor podsumowuje, przemiana taka jest nader niefortunna, ponieważ zapominają, że są wciąż ludźmi, tracą w efekcie swobodę bycia sobą...*

To właśnie przypomina mi scenę z filmu "Paddington"- Paula Kinga, (  wg. mnie porywająca bajka, z czymś więcej niż tylko dobrą fabułą, ale jak się zastanowić z pięknym przesłaniem) w której doskonale widać metaforycznie ujętą ową przemianę. Dwoje rodziców, jedzie do szpitala na motorze, by powitać na świecie swoje dziecko. Są roześmiani, są sobą...

Jednak jak wychodzą, czeka już samochód, ojciec przejęty odpowiedzialnością, zdenerwowany opuszcza szpital. Metafora - ale jakże pięknie przedstawiająca te procesy wchodzenia w rolę rodzica.

Zapominanie o sobie, własnych potrzebach i pragnieniach, może stanąć nam "ością w gardle". Przecież, nie chcemy przed dzieckiem "grać" kogoś innego niż jesteśmy.
Ja chcę być:
AUTENTYCZNYM rodzicem...

Posiadać świadomość własnych granic. Czy ja mogę, muszę akceptować dziecko, które płacze, tarza się po podłodze i krzyczy?
Nie ma we mnie empatii ani zgody na takie zachowanie.

Staram się, nie udawać przed dziećmi. Dzięki temu, rozmawiam z nimi o moich potrzebach, bo je mam, a jak ich nie zrealizuje, to "urośnie" we mnie frustracja, która po jakimś czasie wydobędzie się ze mnie jak lawa z wulkanu.

Plus taki, że dzieci nie traktują mnie jak wszechwiedzącej matki, myślę, że czują, że jestem z nimi po prostu szczera i prawdziwa.

Anna Rozdejczer
 
* T. Gordon "Wychowanie bez porażek"
 
Szanuję prawa autorskie:
Richard Walker There is a Truth


niedziela, 19 lipca 2015

Mitologia rodzicielska. Mit o „wspólnym froncie”.


W kontekście rodziny, mit o Wspólnym froncie" mówi o jednakowym stosunku rodziców do...? Wygląda na to, że do wszystkiego, co dotyczy wspólnego wychowywania dzieci. Wiele książek psychologicznych i poradników wychowawczych radzi, by rodzice reprezentowali wspólne stanowisko wobec sytuacji konfliktowych powstających na linii rodzice - dzieci.

Reprezentowanie wspólnego stanowiska jest mitem. Jest to wymaganie NIEMOŻLIWE do spełnienia. Rodzice nie są jednym tworem realizującym założenia wychowawcze. Rodzice to mama (np. Kasia) i tato (np. Tomek). Zakładając, że Kasia i Tomek bardzo się kochają, szanują i lubią są jednak odrębnymi jednostkami, mającymi wspólny front wobec pojawiających się problemów (na linii: rodzice - dzieci) niesie ze sobą widmo fałszu.

Przykładowo Kasia ma problem, kiedy dzieci chodzą po domu w butach, Tomkowi to nie przeszkadza. Mit o "wspólnym froncie" wymusza tworzenie wspólnego stanowiska wobec problemu Kasi. Kasia wysyła do dzieci komunikat, że nie chce by dzieci chodziły po domu w butach, bo nie lubi piasku na podłodze i musi częściej sprzątać. Jest szczera i prawdziwa wysyłając swój komunikat, mówi to co czuje i myśli. Tomek ma inne przekonania, piasek nie jest dla niego problemem, jednak zgodnie z zasadą "wspólnego frontu" wysyła do dzieci komunikat barku akceptacji takiego zachowania. Co się wówczas dzieje z relacjami?

Ojciec wysyła komunikat, który obciążony jest fałszywą akceptacją. Zarówno ojciec jak i dzieci nie czują się z tym dobrze. Ojciec, bo zrezygnował ze szczerości i prawdy wobec dzieci a dzieci odebrały komunikat niespójny. Na poziomie werbalnym informacja brzmi:
" Piasek na podłodze to dla mnie problem" ale na poziomie niewerbalnym (gesty, mimika, ton głosu) to informacja: "Piasek mi nie przeszkadza". Dzieci są skonsternowane, nie wiedzą jak się zachować. dzieci w trudnym położeniu pragną akceptacji i miłości, nie chce im się ściągać butów, ale tak naprawdę, to nie wiedzą o co ojcu dokładnie chodzi (ściągać czy nie ściągać).

"Pozostawienie dziecka w takim klinczu może poważnie wpłynąć na jego zdrowie psychiczne...
Powtarzająca się tego typu sytuacja może wywołać u dziecka poczucia, że nie jest kochane. Może skłonić je do "wypróbowywania" miłości rodziców, obciążać brzemieniem niepokoju, potęgować w nim wrażenie niepewności".

(Cytat z książki T. Gordona, Wychowanie bez porażek. Czyli Trening Skutecznego Rodzica, Instytut Wydawniczy Pax, Warszawa 2014)

Magdalena Kuprewicz
 
Szanując prawa autorskie,
podaję Autora zdjęcia:
 
 


sobota, 18 lipca 2015

W relacji z ciałem. Olej kokosowy - wielozadaniowiec.


"Wiem co jem, wiem co kupuję" - to popularny trend promowany przez telewizję i nie tylko, nie są to "doskonałe" programy ale robią dobrą robotę uświadamiania społeczeństwa. Ja od wielu lat patrzę na to co jem (co wkładam w siebie) i na to jakich kosmetyków używam (co nakładam na siebie).

Ostatnim moim faworytem jest OLEJ KOKOSOWY wg mnie jest świetny! Stosuję go w kuchni do pieczenia, gotowania i smażenia (można go podgrzewać do wysokiej temperatury). Używam do higieny i detoksykacji - płuczę jamę ustną. Stosuję do ciała jako balsam i jako krem do twarzy (nawet na dzień w małej ilości), używam również jako odżywkę do włosów, zarówno na skórę głowy jak i na końcówki włosów. Osobiście bardzo lubię delikatny zapach oleju kokosowego jak i jego konsystencję. Skóra po nim jest nawilżona i napięta. Ważne jest by kupić  olej nierafinowany dobrej jakości, jest do dostania bez problemu w sieci. Polecam! Sama natura.

Magdalena Kuprewicz
 
 


Szanuję prawa autorskie:


Konflikt jest elementem każdej relacji.

 


W związku z urlopami i dłuższym czasem spędzonym ze swoją rodziną i wśród innych rodzin, nasunął mi się ten temat. Posłużę się cytatem z najlepszego poradnika dla rodziców pt.: " Wychowanie bez porażek", ponieważ nie ujmę tematu lepiej niż Thomas Gordon.

"Konflikt stanowi moment próby dla relacji - sprawdzian jej kondycji w sytuacji kryzysu, który może ją zarówno osłabić jak i wzmocnić, to ważne wydarzenie mogące pozostawić trwałą urazę, podskórną wrogość, blizny psychiczne. Konflikty mogą odsuwać ludzi od siebie nawzajem albo bardziej ich zbliżać; zawierają w sobie ziarno destrukcji, ale także ziarno większej jedności; przynoszą stan wojny albo głębszego porozumienia.

Sposób rozwiązywania konfliktów to najważniejszy bodaj element relacji: rodzice - dziecko.

Rodzice rzadko aprobują fakt, że konflikt stanowi element życia i to niekoniecznie zły. Zwykle traktują go jako coś, czego należy za wszelką cenę unikać - czy pojawia się między nimi a dziećmi, czy między samymi dziećmi. Często mężowie i żony chwalą się, że nigdy  nie doszło między nimi do poważniejszego konfliktu -  jakby to miało znaczyć, że łączy ich znakomita relacja...

Zwykle rodzice boleśnie przeżywają sytuacje konfliktowe, martwią się z ich powodu i zupełnie nie wiedzą, jak sobie z nimi konstruktywnie poradzić. W rzeczywistości dziwna byłaby to relacja, gdyby w pewnym momencie potrzeby jednej osoby nie znalazły się w kolizji z potrzebami drugiej. Tam gdzie mamy dwie osoby (albo dwie grupy), musi pojawić się konflikt, ponieważ ludzie są różni, różnie myślą i mają odmienne potrzeby i pragnienia.

Konflikt nie musi być czymś złym; jest elementem każdej relacji...

Konflikt w rodzinie, otwarcie wyrażany i akceptowany jako zjawisko naturalne, jest dla dzieci zdrowszy, niż sądzi większość rodziców...

W relacji międzyludzkiej liczy się sposób, w jaki konflikty są rozwiązywane, nie ich liczba... Jest to czynnik najważniejszy i to on przesądza o tym, czy relacja będzie zdrowa czy nie, satysfakcjonująca obie strony czy rozczarowująca, przyjazna czy nieprzyjazna, głęboka czy płytka, serdeczna czy chłodna."

Ja zachęcam do przeczytania lektury w całości.
 Magdalena Kuprewicz

Szanuję prawa autorskie:
Anna M all we are sayin' is give peace a chance

 
 

Początek moich relacji rodzinnych.

 
 


Pewnego kwietniowego dnia przyszedł na świat mój syn, a potem w trzy lata później tuż przed wakacjami córeczka. Można śmiało rzec, że podczas trwającej macierzyńskiej podróży, towarzyszyły mi raz lepsze raz gorsze chwile.

Wraz z dorastaniem dzieci, dom stopniowo się wyciszał, a ja mocno to odczułam. Podjęłam decyzję o studiach podyplomowych z zakresu Edukacji Elementarnej. Pedagogiki Montessori. Alternatywa w nauczaniu  była mi bliższa niż ściśle wyznaczony kierunek:
ławka - tablica - krzesło. Studia tchnęły we mnie wiarę w siebie, a moje zgubione poczucie własnej wartości, powróciło z emigracji. Miłe było to spotkanie, a radość z bycia razem, wciąż trwa.

Mam wrażenie, że to nie tylko dzieci dorastają, ale także rodzice wraz z nimi. Nie chcąc być rozdzielona z dziećmi poprzez własną nieumiejętność rozmowy, sięgnęłam po książkę T. Gordona "Wychowanie bez porażek". Zachwyt chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą, czego efektem jest chęć bycia Niezależnym Certyfikowanym Trenerem Centrum Komunikacji Gordona.

Dzięki moim edukacyjnym przygodom lepiej rozumiem, jak ważne jest komunikowanie się z innymi, traktowanie innych z szacunkiem, budowanie relacji opartych na wzajemnej chęci zrozumienia się, dążenie do pokoju. Czuję się jakbym płynęłam z moimi bliskimi nurtem rzeki, na której dnie są kamyki o zaokrąglonych krawędziach - nie ranią.

Płyniemy razem, czasem wychodząc na brzeg, by porzucać "misie patysie" do wody...

Anna Rozdejczer
 
Szanuję prawa autorskie:
白士 李By: 白士 李   Playing in the beach

 
 

wtorek, 7 lipca 2015

Mitologia rodzicielska. „ Nie bujaj dziecka, bo ci potem wejdzie na głowę”

 

Ileż to razy słyszałam, żeby „nie ulegać dziecku”, bo potem to się zacznie…

„Nie bujaj, bo będzie chciało być bujane.”

„Po karmieniu odkładaj, bo zawsze będzie chciało z Tobą spać.”

„Nie noś dziecka, bo potem ciągle będzie chciało.”

„Sens ma karmienie do roku, potem pokarm jest bezwartościowy.”

Na tą chwilę, wiedza o rozwoju dziecka pozwala nam, robić tak jak kieruje nami intuicja, a nie słuchać wiernie tego typu przestróg.

Często „uleganie” wg mnie mylone jest ze źle pojętą władzą rodzicielską. Jeśli się ugnę, to już mnie słuchać nie będzie. Przecież to rodzic ma autorytet i nie może go stracić... Aż ciśnie się pytanie co robić?

Gdyby tym tokiem myślenia poszła moja znajoma, to dziecko, które nie lubiło konkretnego przedszkola, miałoby nerwicę, a matka jeszcze gorszą. Mama wysłuchała dziecka, zmieniła przedszkole, i ona i dziecko są szczęśliwsze, ale co ona się musiała nasłuchać…

Bujanie – niezwykle ważna sprawa, wręcz „obowiązek” rodzicielski, by dziecko wytworzyło połączenia w mózgu między neuronami. Dzięki temu zwiększamy obiecująco potencjał intelektualny naszego dziecka…

Odkładanie - gdybym odkładała dziecko po każdym karmieniu do łóżeczka, to oznaczałoby, że już kompletnie nie prześpię nawet chwili… Mamy karmiące wiedzą, o czym mówię ;)

Noszenie dziecka – z tym noszeniem, to ja miałam pewien problem, bo lubiłam je nosić… Ups, wiem, przepraszam, ale noszenie na biodrze było czymś przyjemnym, naprawdę.

Karmienie do roku - karmienie wciąż ma sens nawet po roku, bo… wciąż ma wartości odżywcze! (
http://kellymom.com/ages/older-infant/ebf-benefits/)Poza tym nie do przecenia jest bliskość matki z dzieckiem, ta cała „terapeutyczna rola”.

Aż chce się wykrzyczeć: “Take a deep breath and enjoy the life!”

 

*Na kursie TSR, rodzice dowiadują się jak można być rodzicem - partnerem i unikać stosowania siły w komunikacji z drugim człowiekiem.


 

Anna Rozdejczer

Szanuję prawa autorskie:
Roger Fry Father and Baby
http://tiny.pl/gxtvr