środa, 31 sierpnia 2016

Adaptacja - Wasze dziecko potrzebuje Was najbardziej w tej chwili.




Wraz z początkiem roku szkolnego rusza adaptacja.
 
Dzieci i rodzice podejmują trud dopasowania się do nowych warunków. Nawet jeśli dzieci nie debiutują, to i tak czeka je zmiana. 

Byłam gościem programu w TV Republika: Polska Na Dzień Dobry – tematem była właśnie adaptacja. Tu link do rozmowy, która zainspirowała mnie, by napisać coś więcej o tym, czy to dobrze, by ktoś inny niż mama odprowadzał dziecko w tych pierwszych, niewątpliwie trudnych momentach rozstania. (https://www.youtube.com/watch?v=eeA6B59fucU)

Zagadnienie zostało ledwie poruszone, bo temat jest o wiele głębszy i ciekawszy, niż tylko parę minut na antenie (tych,  którzy chcą posłuchać więcej o adaptacji, zapraszamy na Relatekowe spotkanie w Centrum Aktywnej Rodziny 6.09.2016 o godz. 12.30 ul. Rybnicka 25 Ursus).

Jednak to, o czym chciałam pisać, to przekonanie niektórych osób, że w tych pierwszych dniach do przedszkola/szkoły dziecko powinno być odprowadzane przez mniej emocjonalnego rodzica. 
 
Burzę się wewnętrznie, gdy czytam i słucham w poradnikach podobnych tez. To jest według mnie, jak chęć ucieczki przed samym sobą.    
Powiem szczerze, trudno mi się z tym zgodzić. Być może niektóre, szczególne przypadki, zupełnie wyjątkowe, są do wytłumaczenia, ale robienie z tego normy już nie.
Mam wrażenie, że my, dorośli uciekamy przed trudnymi sytuacjami, a bez wątpienia rozstanie należy do jednej z nich, więc wymyślamy pewne zachowania, które mają nam trochę życie ułatwić…
 
Chęć odseparowania dziecka od matki, to jedno z nich. Załóżmy czysto hipotetycznie, że nawet ten pomysł zadziała, dziecko gładko i lekko zaadaptuje się do sytuacji, gdy to tata lub babcia żegnają się z nim, oddając do przedszkola. Przecież może zdarzyć się chwila, że tata wyjedzie, a babcia nie może i wybór padnie na mamę...
 
Czy to pożegnanie będzie łatwe? Zakładamy, że dziecko będzie miało schemat działania i tak samo pożegna się z nią jak to robiło kilka razy z innymi osobami. Otóż właśnie chwiejność tej tezy pozwala mi w nią nie wierzyć. Po pierwsze nie mamy gwarancji, że dziecko lekko i miło rozstanie się z ojcem czy babcią, a poza tym rozstanie z mamą też będzie musiało przeżyć. I mogę zakładać, że będzie to ciężkie i dla jednego i dla drugiego, chyba, że trochę rodzic popracuje nad tym wcześniej, zadba i o potrzeby dziecka (stopniowa adaptacja pod czujnym okiem mamy) i swoje.  
Postarajmy się zrozumieć, że jest to etap zmiany dla wszystkich domowników i dać sobie przyzwolenie na płacz, zdenerwowanie, zaakceptować tę sytuację z całym „inwentarzem”.
 
Rośnie świadomość rodzicielska. Rodzice starają się czytać, rozumieć zachowania własnych dzieci jak i to, że to, co mówią wpływa na rozwój ich dzieci. Część rodziców wybiera intuicyjnie rodzicielstwo bliskości. Szkoda by było, aby pod wpływem nieodpowiedniej porady o mniej emocjonalnym opiekunie, rodzic burzył to, co udało mu się zbudować między nim a dzieckiem.

To nieuczciwe wobec dziecka, bo często właśnie mama jest do tego najlepszą osobą, nawet jeśli pojawią się łzy. Jest kimś, kto wspiera, kto nie zostawia w trudnych chwilach.
Mój mąż jest bardzo bliski moim dzieciom, nie wyobrażam sobie jednak chwili, gdy nie towarzyszyłabym im w tak trudnych momentach jak rozstanie.

W ciągu życia rozstaniemy się jeszcze wiele razy i postaram się, by mnie nie zabrakło przy nich, gdy tego najbardziej potrzebują.

Będę płakać, będę się cieszyć, machać i pędzić po nie, by je odebrać.

Będę po prostu sobą i nie będę wstydzić się swoich emocji, jak i tych, które mają dzieci. Zdarza się, że pod wpływem trudnych sytuacji, przeżywają je w sposób dla mnie trudny.

Będę wyrażać swoje emocje, dzwoniąc po wsparcie, rozmawiając z wychowawcami, lub z innymi rodzicami.
 
Nie ukrywajmy swoich emocji, nie okłamujmy dzieci i siebie, że wszystko okej, gdy serce nam się kroi na pół. Rodzicu, może niekoniecznie musisz obarczać dzieci swoimi emocjami, gdy ono płacze, ale w spokojnej, zrelaksowanej przestrzeni bycia razem też możesz opowiedzieć o sobie i o własnych przemyśleniach.

Wasze dziecko potrzebuje najbardziej osoby mu najbliższej – oto moje przesłanie na początek roku!

 Anna Rozdejczer
*Foto by Joanna Kiszkurno

czwartek, 25 sierpnia 2016

Opowieść prosto z nadmorskiego deptaka...

Na deptaku…

Pogoda tego lata nie rozpieszcza, więc nie poddając się dość kapryśnej aurze, zdecydowaliśmy się rodzinnie wypożyczyć niskopodłogowe rowerki. Po godzinie rajdów wzdłuż morza, po ścieżkach rowerowych, syn podjął decyzję, by posilić się pysznym, jeszcze ciepłym kołaczem. Rzeczywiście decyzja była świetna i w cynamonowych oparach połykaliśmy co większe kęsy ze smakiem. Zaparkowaliśmy z boku alejki, by nie przeszkadzać pozostałym spacerowiczom.
 
No i się zaczęło…

Podszedł do nas chłopiec, na oko dwulatek. Zaczął dotykać, stękać, patrzeć, podziwiać rowery. Matka wyraźnie speszona, patrzyła się bez słowa na dziecko. Im większy entuzjazm rósł u dziecka, tym większa presja na szybkie odejście od nas rosła w matce. I w sumie to zrozumiała reakcja, bo sama wiem z macierzyńskiego doświadczenia, ile zabierało mi czasu, przerwanie aktywności dziecka. 
 
Tyle, że wiem teraz, jak ważne są słowa, które kierujemy do dziecka. Wejście w jego świat i zaakceptowanie tego, co się z nim dzieje w danej chwili to często klucz do tego, by dziecko nasyciło się czymś, co je ciekawi. Moje spostrzeżenia są takie, że dziecko wysłuchane, szybciej odejdzie, niż takie, które na siłę próbujemy odciągnąć od ciekawej dla niego rzeczy, aktywności. W moim odczuciu dłużej trwają histerie tych dzieci, które siłą się zabiera. Są trzy główne typy reakcji rodzicielskich na takie zachowanie i dwie nie zawsze niosące ze sobą pozytywne skutki dla rozwoju dziecka:
 
1. Rodzic zabiera dziecko bez słowa, kiedy  uważa za stosowne, bez względu na reakcję.
2. Rodzic rozmawia z dzieckiem, tłumaczy mu, że już trzeba iść i  odciąga pociechę.
3. Rodzic rozmawia z dzieckiem, wchodząc w jego sytuację.
 
Mówi np.: „Podoba ci się rower. Chcesz go jeszcze podotykać. Chciałbyś się przejechać”.  W przypadku, gdy przeciąga się chwila, można powiedzieć, że zrobimy papa, jak rowery odjadą itp. Szukać rozwiązań, dać sobie i dziecku czas na nasycenie się czymś, co go pochłonęło bez reszty i… rozmawiać. Traktować tego malucha z szacunkiem dla jego potrzeb. 
 
Skutki naszych zachowań w stosunku do dzieci, wrócą do nas jak bumerang, gdy będą one dorastać. Myślę, że te dzieci, którym zabieraliśmy prawo do buntu, buntować się będą ze zdwojoną siłą. Wreszcie będą mogły samostanowić o sobie, a rodzic zapętlony w kary będzie nieskuteczny. Ci rodzice, którzy będą otwarci na dzieci będą mieli łatwiej, może nie zawsze i nie wszędzie, ale droga do dialogu i szukania wspólnego szukania wyjścia z sytuacji będzie im bliższa i otwarta. 
 
Czego i Wam życzę!
Anna Rozdejczer

*zdjęcie Joanna Kiszkurno

czwartek, 18 sierpnia 2016

Jak być mamuśką i nie zwariować?

 






  W kinach pojawiła się amerykańska komedia pt: "Złe mamuśki". Rozrywka mocno komercyjna, ale... poruszająca temat stary jak macierzyństwo :-), czyli prawo mamusiek do popełniania wpadek, do niewiedzy, do niedoskonałości, do czasu dla siebie, do podziału obowiązków...
  Temat wydaje się ważny, ze względu na dzisiejsze wymagania, które stawiane są przed kobietami w społeczeństwach rozwiniętych. 

  Praca, opieka nad dziećmi, zakupy, dowożenie na zajęcia dodatkowe, obiady, pieczenie ciasteczek na szkolne kiermasze, zebrania rodzicielskie, odrabianie prac domowych, sprzątanie... itd. Wszystko to znamy!

Pytanie brzmi: Jak być mamuśką i nie zwariować?

  Większość kobiet, z którymi rozmawiałam, pamięta ogromną samotność w momencie, kiedy na świecie pojawiało się dziecko. I tak w rzeczywistości jest. Kiedy "kurz" po porodzie opadnie, rodzina przestaje odwiedzać, mąż wraca do pracy, życie kobiety zaczyna toczyć się dziecięcym rytmem (przy narodzinach pierwszego dziecka sytuacja kobiety jest najtrudniejsza).

  Czym jest ta samotność? To wewnętrzna obawa o zdrowie dzidziusia, to planowanie zakupów, obiadu, prania, to cyrklowanie między snem dziecka, spacerami a karmieniem, to zastanawianie się nad konsystencją i kolorem kupki, to nowa wysypka na skórze niemowlaka, to niewyspanie i strach o to czy wszystko co robię jest właściwe, dobre dla dziecka. Kobieta wszystko to przeżywa wewnętrznie, we własnym umyśle, w samotności. Bierze na siebie ogromną odpowiedzialność. Może o tym rozmawiać z koleżanką, może się poradzić na forum internetowy, może chodzić na spotkania do klubików mam, jednak wszystko to tylko tymczasowo niweluje ową samotność.

  Jak radzić sobie z samotnością? 

Myślę, że kobiety czują się samotne bo wewnętrznie porzuciły same siebie! Po porodzie bezgranicznie oddały się w służbę maluszkowi i zupełnie zapomniały o swoich potrzebach. Teraz tak wiele się mówi o rodzicielstwie bliskości, o tym że należy odpowiadać na wszystkie potrzeby dziecka. Tak należy, ale przede wszystkim nie wolno kobiecie zapomnieć o sobie (i nie mam tu na myśli zostawienie 2 tyg. dzidziusia i wrócenie do pracy, lub wyjechanie z koleżankami na weekend do spa). Najważniejszy jest balans, równowaga, jak we wszystkim. Codzienne zrobienie czegoś dla siebie, poświęcenie sobie 30 min., zapytanie się czego mi teraz brakuje i czego potrzebuję na już? Bardzo ważne jest zaangażowanie partnera lub dziadków (kobiety zawsze przebywały w społecznościach) i wystawienie im kredytu zaufania. Przecież też mogą nauczyć się "właściwie" zmienić pieluszkę, lub nakarmić. To, czy kobieta "odpuści" sobie dźwiganie całej odpowiedzialności za dziecko i dom, zależy tylko i wyłącznie od niej. 

Moje hasło brzmi: "odpuść sobie, daj sobie odetchnąć".

 Drogie panie byście nie czuły się samotne, potrzebujecie wyzwolenia z wewnętrznej presji odpowiedzialności za "wszystko", potrzebujecie z kimś porozmawiać, spotkać się, zrelaksować, wyspać. 

 Nie wariujcie z tym matkowaniem i "wypuście" się na lekką komedyjkę pt."Złe mamuśki".

                                                                                      Przyjemności.
                                                                                      Magda Kuprewicz




Szanuję prawa autorskie https://www.flickr.com/photos/eladtayar/

czwartek, 11 sierpnia 2016

KonfrontacJa...




KonfrontacJA 

Blogowanie daje mi nieustającą wenę twórczą. 

Przeglądając Internet, czytając komentarze z różnymi wątkami, natknąć się można na hejt i słowa, które z powodzeniem można zaliczyć do nieparlamentarnych. 

Dochodzę do wniosku, że chodzi o upuszczenie emocji, a nie o rzetelną opinię. Tak mało konfrontujemy się w sposób, który byłby „najzdrowszy” i do przyjęcia przez otoczenie nie jako obraźliwy. 

Hejt, według mnie to taka wcześniej stłumiona agresja, która pod wpływem chwili ucieka jak z czajnika para, gdy się gotuje woda. 

Fakt, sama nie przepadam za konfrontacją, bo opuszczam, jak to się zwykło mówić, strefę komfortu. Narażam się na „niewygodę”, bo nie chcę nikogo zranić, z nikim się kłócić, ale jak nie powiem o swoich uczuciach, to jak ta druga strona, ma mnie zrozumieć, moją frustrację, mój płacz itp.? 

Nie wyłożone na stół emocje, trawią nas od wewnątrz jak rak, aż dochodzimy do punktu kulminacyjnego i wybuchamy. 
Otoczenie dziwi się, co z nami nie tak? 
I padają komentarze: Zwykle ta osoba była spokojna, zrównoważona… 

No tak, ale do pewnego momentu. Frustracje są różne i różny jest ich przebieg i nasilenie, czasami skończy się na paru potłuczonych talerzach, a czasami może być to targnięciem się na własne życie. 

Staramy się dbać o porządek w otoczeniu bliższym i dalszym, lecz z moich obserwacji jest to pielęgnowanie wszystkiego, co na zewnątrz, a to, co wewnątrz to już takiemu czyszczeniu się nie poddaje. 

Łatwiej jest się łudzić się porządkiem w mieszkaniu, niż porządnie „posprzątać się” od środka. 
Poukładać emocje, zastanowić się nad sobą, zrobić rachunek sumienia, co mi się udało a co nie? To trudne. To taka higiena wewnętrzna, dzięki której żyje się z większą świadomością. Świadomość istnienia odróżnia nas od innych form życia na ziemi. Czyszczenie się od wewnątrz to właśnie konfrontacja, „zawalczenie” o siebie, by móc innym przybliżyć nasz problem i się z nim uporać. 

Co możemy stracić? 

Na pewno chwilowo komfort wewnętrzny, bo trudno jest nam mówić innym,  jak nam z czymś jest ciężko. W sytuacji np. gdy ktoś wpycha się przed nami w kolejce można powiedzieć: „Denerwuję się, gdy wchodzi pani w moje miejsce w kolejce, bo będę musiała dłużej czekać, a bardzo mi się spieszy.”

Powiedzenie  komuś w kolejce tych słów może wywołać przysłowiową burzę w szklance wody.  Jeśli jednak przełkniemy to, że ktoś się przed nas wpycha, a potem w ciągu dnia zaliczymy jeszcze kilka frustrujących sytuacji, może okazać się, że gdy wrócimy do domu, to pokłócimy się o dość nieistotne rzeczy. Wtedy zapalnikiem często są zupełne drobnostki. 

Konfrontacja jest takim czyszczeniem się ze śmieci, które w ciągu dnia, tygodnia, czasem miesięcy obklejają nas i zapychają frustracją. 
Nie chodzi mi o to, by awanturować się, domagając się swoich praw, ale o to by innym ludziom powiedzieć, co się z nami dzieje, gdy ich zachowanie i to co mówią, wpływa na nas w taki, a nie inny sposób.

Anna Rozdejczer


Prosimy o polubienie naszego Funpage Relateka:https://www.facebook.com/relateka.dogadani/?ref=bookmarks
 
Szanuję prawa autorskie: KewlGrrl

Contained Woman