wtorek, 27 października 2015

Z życia wzięte - sztuka ośmieszania.


UW Health

Dogadani, czyli wszyscy nasi niezwykli goście, którzy chcą z nami współtworzyć przestrzeń lepszego porozumiewania się, mają przyjemność zaprezentować cykl artykułów pod tytułem: "Z życia wzięte". Tym razem Szymon Placha - trener komunikacji Gordona, przybliży Wam, to co widział i słyszał w "realu" i przedstawi swoją propozycję, jak można poprawić bądź zniszczyć swoją relację z najbliższymi.

Sztuka ośmieszania...

Niemal codziennie w parku, sklepie, na ulicy trafiam na rodziców, którzy odruchowo ośmieszają swoje dzieci, kierując do nich różne krzywdzące wypowiedzi. Obserwuję  w tych rodzicach niesamowitą lekkość w wysyłaniu takich komunikatów. Wygląda na to, że nawet przez chwilę nie nachodzi ich refleksja, co właśnie powiedzieli swojemu dziecku i jak ono się z tym czuje.

Przytoczę przykład z ostatnich dni, który zainspirował mnie do napisania tego artykułu:
Przychodnia prywatnej służby zdrowia. Mama z synkiem czeka na rejestrację. Dziecko płacze podczas sporządzania formalności. Potem mama z dzieckiem wchodzą do gabinetu lekarskiego i znowu słychać, że dziecko dość głośno płacze, czasem nawet się zanosi. Po chwili mama wychodzi z dzieckiem z gabinetu. Jest spokojna, z lekkim uśmiechem na twarzy. Dziecko ma spuszczoną głowę, jest lekko smutne, ale spokojne. Idą korytarzem i nagle z ust mamy padają takie oto słowa do jej dziecka:
"Chodź krzykaczu, taki jesteś mało dzielny powiem Ci szczerze."
Czy ta mam naprawdę pomyślała, że jej 4 letni synek po tym co usłyszał "weźmie się w garść" i kolejnym razem nie będzie płakał podczas wizyty u lekarza?
Tego nie wiem.
Wiem, jednak, że jeśli chciała dotknąć ego dziecka to bardzo skutecznie to zrobiła. Od teraz jej syn wie, że w oczach swojej ukochanej mamy jest zwykłym fajtłapą nie zasługującym na jej szacunek. Wie, że płakać to wstyd, a jeśli usłyszy to jeszcze kilka razy wtedy ostatecznie upewni się w tym przekonaniu.
I tak oto dziecko zacznie pielęgnować w sobie niską samoocenę, a to pociągnie za sobą niskie poczucie własnej wartości. Przestanie okazywać swoje emocje, skrywając je przed mamą "no bo przecież to wstyd".
W ten sposób niszczy się relacja mamy ze swoim dzieckiem. Relacja tak ważna dla rozwoju dziecka. Relacja, którą z upływem czasu coraz trudniej będzie odbudować.
Nachodzi mnie refleksja, czy ta mama powiedziałaby coś podobnego do swojej koleżanki, kolegi, a może do swojego szefa?
Nie sądzę.
Dlaczego?
Pewnie dlatego, że ma świadomość, iż relacja z koleżanką, kolegą lub szefem uległaby znacznemu pogorszeniu - jeśli w ogóle przetrwałaby tą próbę.
Otóż to. Mam wrażenie, że rodzice mają świadomość wagi zachowania dobrej relacji z dorosłymi. Niestety nie zawsze pamiętają, że równie ważne jest pielęgnowanie szczęśliwych relacji z własnymi dziećmi, a przecież rodzice kochają swoje dzieci.
Słyszane latami wypowiedzi innych osób, schematy zachowań, przekazują swoim dzieciom tak sprawnie, lekko i intuicyjnie, jakby opanowali tę sztukę do perfekcji - sztukę ośmieszania.
Ośmieszanie jest jedną z podstawowych barier w komunikacji z ludźmi, a zatem także z dziećmi. Opisuje to Thomas Gordon w książce "Wychowanie bez porażek", na której oparty jest program szkolenia Trening Skutecznego Rodzica.
Mama, tata po takim szkoleniu nie odezwie się do dziecka w opisany powyżej sposób, ponieważ ma świadomość destrukcyjnej siły tego przekazu. Taki rodzic wysłucha aktywnie swoje dziecko i okaże zrozumienie dla jego emocji. Dołoży tym samym kolejną cegiełkę w budowie zdrowej, szczęśliwej relacji ze swoją pociechą.

Na koniec polecam dające do myślenia przemówienie Tony Porter:

Szymon Placha - trener komunikacji T. Gordona
*Szanuję prawa autorskie:


poniedziałek, 19 października 2015

Rozmowa z założycielką Eduzabawy.com - p. Nataszą Opas.


 
Jakiś czas temu nawiązałam kontakt z Panią, która prowadzi stronę internetową: Eduzabawy - http://eduzabawy.com/. Jako że "Dogadani", chętnie poznają nowych ludzi (jak na razie jest to kontakt ściśle internetowy, ale kto wie, może poznamy się w "realu"), dowiedziałam się więcej i chętnie podzielę się informacjami z Wami. 
Strona Eduzabawy narodziła się w głowie byłej nauczycielki angielskiego - pani Nataszy Opas, która obecnie nie pracuje w swoim zawodzie, natomiast zajmuje się tworzeniem stron internetowych. Doświadczenie pracy z małymi dziećmi jak i dorosłymi jest jej pomocne przy tworzeniu strony Eduzabawy. Poza pracą stara się aktywnie spędzać czas, pasją p. Nataszy są samochody terenowe i... branie udziału w rajdach offroadowych.

Zapytana przeze mnie skąd wziął się pomysł na stworzenie takiej strony, odpowiedziała mi, że impulsem do stworzenia strony edukacyjnej było doświadczenie w pracy z dziećmi i to, że dzieci chętnie uczą się przez zabawę. Strona ma być pomocna zarówno rodzicom jaki i nauczycielom, którym Pani Natasza dostarcza  materiałów niezbędnych do bardziej angażującej pracy z dziećmi. Można wykorzystać fakt, że dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym chłoną wiedzę jak gąbka.
 powinna mieć formę zabawy w postaci piosenek, rymowanek i innych czynności, stwierdza 
p. Natasza.

Największą popularnością na stronie Eduzabawy, cieszą się rozmaite szlaczki, które nauczyciele wykorzystują do zróżnicowania swojej pracy z dziećmi. Duży ruch jest także, przy wykreślankach i kolorowankach, takie materiały trudno jest zrobić samemu, a na stronie, za darmo, może je każdy na własne potrzeby wydrukować. 

Strona rozwija się dynamicznie, a wielką zasługą są niezliczone pomysły Pani Nataszy. Jak wynika z obserwacji, nauka w początkowym momencie życia, może być bezstresowa iNiedawno, jak mówi właścicielka Eduzabawy, zmieniła układ graficzny na taki, który umożliwi przeglądanie zawartości strony na urządzeniach mobilnych. Jako że zmiany na stronie wymagają przeznaczenia na nie dużej ilości czasu, pani Natasza zamierza konsultować na Funpage Eduzabawy zmiany w materiałach, na przykładzie opinii rodziców i nauczycieli.

Pani Natasza chciałaby zachęcić rodziców do wspólnego spędzania czasu z dziećmi na stronie Eduzabawy, bo zawsze może to być szansą na zacieśnienie relacji między nimi.
Jednak nic na siłę, gdy dziecko jest zmęczone - to czasami trzeba dać mu pozwolić nie robić "nic". 

Pozostańmy przez chwilę przy zagadnieniu motywowania dzieci. Moim zdaniem dzieci nie powinno się ani karać ani chwalić, a co gorsza nagradzać za np. wypełnienie szlaczków na kartce. Dużo mówię o tym rodzicom na Treningu Skutecznego Rodzica, bo uważam, że nie pomaga to w budowaniu poczucia własnej wartości i bycia samosterownym.

Pani Natasza jednak uważa inaczej, że  "konstruktywna krytyka" może przynieść efekty i nie widzi nic złego w nagradzaniu za pracę (np. spędzenie kilku chwil z dzieckiem tak jak ono sobie zażyczy). Co dotyczy motywowania dzieci do pracy, nad szlaczkami, których nie chcą zrobić ważna jest wg. pani Nataszy postawa rodziców, na której wzorują się dzieci. 

Rzeczywiście dzieci z dysgrafią, mogą odczuwać niechęć do szlaczków i pokonywania własnych słabości i niedostatków.  

Jednak Pani Natasza pisze o sobie, że sama jest dyslektyczką i wielokrotnie jej mówiono, że nie powinna uczyć się języka obcego, ponieważ nigdy się go nie nauczy. Upór i chęć dążenia do osiągnięcia celu zaowocowała tym, że pani Natasza ukończyła filologię angielską.

Jej zdaniem najważniejsze jest nie poddawać się i nie dać sobie wmówić, że jakiś cel jest nie do osiągnięcia!

Pani Natasza nie słyszała o spotkaniach* prowadzonych przeze mnie i moją znajomą Magdę Kuprewicz( Relateka/Dogadani), wierzę jednak, że kiedy ludzie się poznają, nabierają większej ochoty na poszerzanie własnych horyzontów.



Pani Natasza Opas - twórczyni edukacyjnej strony: Eduzabawy - http://www.dogadani.blogspot.com/p/goscie.html

Anna Rozdejczer - Niezależny Certyfikowany Trener Komunikacji Gordona
* Spotkania dla rodziców (i nie tyko) mają formę Treningu Skutecznego Rodzica wg Thomasa Gordona


sobota, 3 października 2015

Rodzina i biznes to jej specjalność - wzruszający wywiad z p. Justyną Garstecką.


Spotkałam się z niezwykłą kobietą, która jest mamą trójki chłopców i business woman. Założyła firmę Motherhood, bo macierzyństwo potrafi być inspirujące. Wie, czego potrzebują mamy, bo sama nią jest. Stara się godzić życie rodzinne z prężnie rozwijającą się firmą. Przedstawiamy naszego nowego gościa dogadanych p. Justynę Garstecką.

M.K.: Motherhood znaczy macierzyństwo, czy może być ono inspirujące?

J.G.: Macierzyństwo jest dla mnie inspiracją wprost. Zakładając firmę czerpałam z własnych doświadczeń. Produkty były odpowiedzią na moje potrzeby związane z dziećmi, oraz moje oczekiwania wobec akcesoriów, którymi chciałam się otoczyć. Asortyment Motherhood wyróżnia prostota i funkcjonalność. Oferta produktów dedykowana jest dla kobiet w ciąży i dla dzieci, zaspokaja potrzeby zupełnie podstawowe.

Ponadto firma powstała w szczególnym momencie mojego życia - kiedy na świecie pojawił się Franek, mój drugi syn. Ze względu na trisomię (zespół Downa), wymagał szczególnej opieki.

Sytuacja rodzinna sprawiła, że powrót do pracy na etacie, byłby wyjątkowo trudny. 
Własna firma dała mi szansę na elastyczną, dopasowaną do moich możliwości pracę.
Oczywiście bywały ciężkie momenty, jak to w firmie się zdarza: są lata tłuste i chude. Jednak przekonanie o tym, że jest to moja droga i mam o co walczyć, było mi potrzebne.

M.K.: No właśnie jesteś mamą trójki chłopców, jak godzisz pracę z wychowaniem dzieci?

J.G.: Coraz gorzej! (Tu panie wybuchają śmiechem).
Bardzo pomagają mi rodzice, tata w kwestiach logistycznych, a mama wspiera mnie wychowawczo - opiekuje się chłopcami podczas mojej nieobecności. Zawsze czeka z gorącymi naleśnikami na dzieci. Wiem, że mogę na nich zawsze liczyć.

Mój rytm dnia jest taki sam, jak kobiet pracujących na etacie, czy w domu. Ranek, to czas wyprawienia dzieci do szkoły. Praca zajmuje mi około 5 - 6 godzin w ciągu dnia, potem odbieram ze szkoły synów, szykuje szybki obiad i rozwożę ich na przeróżne zajęcia popołudniowe. Przy trójce dzieci jest tego naprawdę sporo! Wieczorem przychodzi czas na przygotowanie do snu, a dla mnie chwila, by sprawdzić, czy nie ma jeszcze jakiś ważnych spraw w firmie, które nie mogą poczekać do jutra.
Szczerze mówiąc myślę, że ciężej mają mamy, które muszą być od 9- tej do 17.00 w pracy i nie mają wyrozumiałego szefa.

Moja praca jest prostsza organizacyjnie, niż praca na etat. Wymaga pewnej dyscypliny, którą sama muszę sobie narzucić. 

Spotkałam  na swojej drodze wiele mam, które miały podobny pomysł - że będą miały swoją firmę i czasem kończyło się to sukcesem, a czasem nie. Porażki miały miejsce, gdy to zachłyśnięcie się swobodą i tym, że ja nie muszę, tylko mogę, odwracało się przeciwko nim. To nie jest tak, że mając swoją firmę można nie pracować.  Wręcz przeciwnie. Moja przyjaciółka zwykle mówi, że mam dobrze, bo nikt nie może mnie zwolnić. Ja uważam, że pod tym względem mam akurat gorzej, bo mnie w każdym momencie, może zwolnić rynek. Niestety nie otrzymam od niego żadnej odprawy. Są plusy i minusy posiadania własnej firmy, najważniejsze to znaleźć miejsce komfortowe dla nas samych.

M.K: Czy dbasz o relacje ze współpracownikami, czy są one ważne dla Ciebie?

J.G.: Relacje z pracownikami są dla mnie bardzo ważne. Zakład produkcyjny Motherhood znajduje się 350 km od Warszawy, w której mieszkam.  Codzienne relacje są więc siłą rzeczy ograniczone. W warszawskim biurze jestem ja, plus jeszcze jedna osoba. Przekonałam się wiele razy, że podstawą dobrej współpracy jest szacunek pisany przez duże "S", oraz wzajemne zrozumienie potrzeb. 

Myślę, że sukces prowadzenia firmy zależy od wsparcia zaangażowanych w nią współpracowników. Pielęgnuję dobre relacje jako pracodawca, staram się być maksymalnie elastyczna. Oczywiście pracujemy w pewnych normach i na określonych zasadach, ale jeśli wydarza się coś, co zaburza dotychczasowy porządek, staramy się reagować konstruktywnie.

Posiadam w zespole fantastyczną osobę, która zarządza bezpośrednio i na bieżąco całym zespołem pracowników na Podkarpaciu. 
Ma wyjątkową empatię - dzięki temu pracownicy nie obawiają się jej, ona zaś często staje się ich ambasadorami w relacjach ze mną. Większość sytuacji kryzysowych udaje nam się rozwiązać bardzo pozytywnie.
Przypuszczam, że dzieje się to dzięki wzajemnej komunikacji. 
Jesteśmy relatywnie małą firmą, zatrudniamy niespełna trzydzieści osób, kiedy pojawia się spiętrzenie zamówień, występują sytuacje stresujące.

Dzięki wsparciu osób, które są na bieżąco zaangażowane w produkcję, wiem, że Motherhood dostarcza dobry produkt. To wydaje mi się najważniejsze, bo to właśnie dzięki tysiącom zadowolonych konsumentów, jesteśmy obecnie postrzegani jako jednak z najlepszych marek dziecięcych. Nie byłoby firmy Motherhood bez ludzi, którzy ją tworzą.


M.K. Stworzyliście produkt tzw. fasolkę służącą:  tacie, mamie i dziecku podczas karmienia. Czy ten produkt pomaga w nawiązaniu więzi między dzieckiem a rodzicem, wspiera go w tej bliskości?

J.G.: Ogromnie. Nie mam radykalnych poglądów na temat karmienia piersią, jednak jestem zdania, że warto to robić. Sama karmiłam piersią wszystkich trzech chłopców.

Znam wyniki badań, które mówią o tym jak karmienie piersią ( w którym pomaga fasolka) pozytywnie oddziałuje na rozwój dziecka.

Miałam ogromną przyjemność z karmienia piersią, nigdy nie rozumiałam uwag innych mam, które traktowały tę czynność jako przykry obowiązek. 

Frankowi nie wróżono szans na naturalne karmienie. Miał obniżone napięcie mięśniowe i słabo ssał, miał  wysokie podniebienie i szeroki język, co nie pomaga przy naturalnym karmieniu. Mówiono mi, że będzie nam bardzo trudno. Teoretycznie zachęcano nas do karmienia piersią, natomiast później patrzono na mnie ze zdziwieniem, gdy na oddziale intensywnej terapii przez miesiąc ściągałam mleko dla niego. Kładłam go na poduszce i moje mleko podawałam mu przez strzykawkę. Trwało to bardzo długo i sama miałam wątpliwości, czy nauczy się normalnie ssać. Tak się jednak stało i karmiłam go przez kolejne pół roku. Jak na dziecko z zespołem Downa to bardzo długo. Karmienie pozwoliło mi także, z może przede wszystkim na osobiste spotkanie się z synem, Frankiem.

M.K.: To wzruszające, co mówisz...

J.G.:  Czas karmienia to był czas zarezerwowany tylko dla mnie i mojego synka. Były to bardzo trudne chwile, ale teraz wiem, jak bardzo potrzebne, by dojść do pełnej akceptacji jego unikalności  i pokochania go takim jakim jest.

M.K.: Przeszłaś podczas karmienia proces pokochania synka.

J.G.: Tak to był tylko nasz czas: ja i on. Budowaliśmy intymność między nami.

M.K.: To poruszające. Karmienie może mieć terapeutyczną rolę. Pomaga w przekraczaniu pewnych barier, które tworzy nam świat zewnętrzny. Lekarze widzą z reguły przypadek, zespół, a my widzimy człowieka. 
Miałaś czas, by zbudować w sobie dystans do świata i stosunek do dziecka.

J.G.: Kiedy rodzi ci się dziecko chore, to masz od razu nadzieję, wiarę i determinację, że można go wyleczyć. Kiedy jednak dostajesz diagnozę zespołu genetycznego, który wiąże się z ograniczeniem rozwoju intelektualnego, łatwo można się załamać.

Nie możesz dziecka wyleczyć z zespołu Downa. 

Trafiłam gdzieś na takie porównanie: narodziny dziecka niepełnosprawnego można porównać do planowanej od dawna i bardzo oczekiwanej podróży do Włoch. Nagle okazuje się, że samolot wylądował nie w słonecznej Toskanii, tylko w deszczowej, ponurej Holandii.

Zamiast pić wino w przepięknym otoczeniu, przeraża cię ponurość panująca w nowym miejscu. Brakuje ci nie tylko słońca, ale też przyjaciół. Wszyscy są we Włoszech, maja zdrowe dzieci, a u Ciebie pada i pada. Czujesz się samotna. Dopiero po pewnym czasie zaczynasz dostrzegać to, co masz: piękne tulipany, urocze wiatraki, pyszne sery, cudownego Van Gogha.

Dla mnie Franek to po prostu Franek. Chudy jak nitka, wesoły chłopiec wykazujący się niesamowitą inteligencją w żartach, z niezwykłym poczuciem humoru. Lubiany przez innych, radzący sobie w szkole, mający przyjaciół, swoje smutki i radości.

M.K.: Skąd czerpiesz pomysły na produkty, które oferujesz w Motherhood? 

J.G.: Głównie z własnych doświadczeń. Niedawno zdałam sobie sprawę z tego, że odkąd moje dzieci już wyrosły z produktów, które mam w ofercie, czasami szukam inspiracji już nie w domu, ale poza nim. Moja firma jest firmą wyprawkową, czyli posiadamy produkty dla kobiet  w ciąży i tuż po porodzie.

Inspirują mnie czasopisma, Internet, targi, spotkania ze sprzedawcami. Warto jednak pamiętać, że pomysł na produkt to jedno, a drugie - może jeszcze ważniejsze - jest wzornictwo.

Nie wystarczy, że produkt spełnia wszelkie wymogi użytkowe, musi się on jeszcze spodobać! Czasami modowe trendy "narzucają" kolory, wzory także akcesoriom.

Motherhood ma dobre wyczucie, czego mama potrzebuje dla swojego niemowlaka. Wzornictwo dedykowane dla maluchów będzie inne od tego, którego potrzebuje 2-3 latek.

Mamy również wiedzę na temat tego, jak bardzo różnią się od siebie rynki. Azjatycki jest dość kolorowy, pstrokaty, europejski jest za to bardziej stonowany, łagodny i intensywne kolory po prostu się nie sprzedają.
To wynika z obserwacji tego, co się dzieje: w sklepach, na targach i podczas rozmowy z klientami.  Bardzo lubię wizyty w sklepach i rozmowy ze sprzedawcami, bo to oni są najbliżej klienta. Mają zawsze cenne informacje dla mnie, jak i wyczucie tego, co się sprzeda lub nie. Wiedzą czego klient szuka. Często te rozmowy są wskazówką wyznaczającą kierunek działania.

M.K.: Dla mnie produktem numer jeden jest ręcznik, czy dałoby radę uszyć taki dla szkolniaka? Ręcznik jest szalenie praktyczny.

J.G.: Oczywiście, że by się dało, pytanie jednak, czy warto?

Z wynalezieniem ręcznika związana jest pewna historia rodzinna. Mój mąż kąpał dzieci i zawsze denerwował się, że ręczniki albo są za małe, albo że nie wchłaniają wody, albo że nieładnie pachną następnego dnia... Rzeczywiście, szczególnie bambusowe ręczniki wchłaniają bardzo dużo wody, ale też ją na długo zatrzymują, więc potem nie dosychają. Sam więc zaprojektował idealny ręcznik - ręcznik Motherhood!

Wracając do ręcznika dla szkolniaka, to nasuwa się pytanie, czy dziecko w tym wieku chciałoby używać ręcznika w "dziecięcym" kształcie?

Mój Kazik na przykład niechętnie. Dzieci dość szybko chcą być jak najbardziej dorosłe.

M.K.: I tu pojawia się dylemat, czy spełniać potrzeby rodziców, którzy kupiliby ręcznik, żeby wycieranie szło szybciej, czy podążyć za potrzebami dziecka?...

J.G.: Dla mnie, to także kwestia decyzji biznesowych, bo uważam, że naszą ogromną siłą,  jest wąska specjalizacja. Zapewniamy wszystkie podstawowe tekstylia dla kobiety w ciąży i po porodzie. Trzeba liczyć się także z tym, że koszt dotarcia do klienta byłby bardzo wysoki, zwłaszcza, że nasi konsumenci wychodzą z tego rynku wraz z dorastaniem ich dzieci. To nie jest tak, że zakupy się powtarzają. Choćby ze względu na to, że są produkty  Motherhood są wyjątkowo trwałe. Przechodzą najczęściej na kolejne dzieci w rodzinie.

Wąska specjalizacja pozwala nam na przygotowanie najlepszego produktu, za jak najatrakcyjniejszą ceną w danym obszarze.

Pomysłów jest dużo, ale każdy ewentualny produkt trzeba przełożyć na język biznesowy.
Czyli w skrócie: ile, kto, czego kupi za jaką cenę? Ile wyniesie inwestycja, gdzie sprzedać, komu, kiedy będzie zwrot inwestycji?

Dzięki relatywnie wąskiej specjalizacji mamy bardzo dobrą dystrybucję, dobrą świadomość marki. Mamy, którym nie są już potrzebne nasze produkty, pamiętają nas i polecają innym. Dzięki temu, że jesteśmy blisko konsumenta, wiemy, co jest potrzebne. W ofercie Motherhood znajdziecie produkty niezbędne.

M.K.: A takie generowanie potrzeb? Niektóre firmy nie odpowiadają na realne potrzeby, ale myślą tylko co sprzedać.

J.G.: My odpowiadamy produktami na prawdziwe potrzeby i to jest nasza misja. Mamy takie hasło:  Beauty in Simplicity. W nim zawiera się filozofia wzornicza, ale także użytkowa naszych produktów.

M.K.: Mam jeszcze pytanie dotyczące konfliktów. W każdej rodzinie one się zdarzają, czy to jest dla was strefa komfortowa, czy też nie?

J.G.: Oczywiście, że się zdarzają na każdym poziomie relacji rodzinnych. 
Dzieci konfliktują się między sobą jak w każdej rodzinie. 

Dla mnie nie jest to rzecz komfortowa, nie czuję się dobra w rozwiązywaniu konfliktów, to jest coś nad czym muszę popracować. Staram się, ale efekty są mało spektakularne. 
Próbujemy rozmawiać ze sobą tak, jak jest napisane w mądrych książkach, jednak w moim odczuciu wychodzi nam to niestety średnio. 

M.K.: Czy uważasz, że przydałyby się rodzinom szkolenia z tego,  jak radzić sobie w sytuacjach konfliktowych, w komunikacji ze sobą?

J.G.: Tak, nawet my o tym myślimy czasami. Przekonałam się na własnej skórze, jak bardzo to pomaga. Uczestniczyłam kiedyś w rocznym szkoleniu negocjacyjnym  Okazało się, że w negocjacjach bardzo są potrzebne umiejętności rozmowy. Pamiętam, że zrobiłam wtedy pewne postępy we własnych umiejętnościach porozumiewania się z innymi. Szczególnie nastawienie się na komunikat "Ja", było pomocne.

M.K.: Czy słyszałaś o metodzie komunikacji wg Thomasa Gordona? Metoda ta jest też dla przedsiębiorców. To w czym ja się specjalizuję to Trening Skutecznego Rodzica wg T.Gordona.

J.G.: Brzmi to bardzo fajne. Chętnie wzięłabym udział w tego typu szkoleniu. Mogłabym uniknąć wielu konfliktów  w naszym domu, gdybym potrafiła się lepiej komunikować.

M.K. Taką mam refleksję, że szkolenia biznesowe są na porządku dziennym. To takie naturalne ze człowiek się szkoli w komunikacji i negocjacjach, natomiast kiedy jesteś w ciąży nie myślisz o tym, żeby rozwinąć swoje umiejętności komunikacji. Zastanawiasz się nad szkołą rodzenia, pielęgnacją, nad akcesoriami, ale bardzo mało jest przemyśleń: Jak ja będę się komunikować z moim dzieckiem? Jaką ja będę mamą?

J.G.: A wy prowadzicie takie treningi?

M.K.: Tak,teraz 9.10 ruszamy w Mikroszkole.

J.G.: Co to jest Mikroszkoła?

M.K.: To jest całkiem nowa placówka, w której będzie uczyć się maksymalnie 16 uczniów. Z dziećmi jest nauczyciel i wychowawca montessoriański, panuje rodzinna i ciepła atmosfera. Wynajmujemy tam salę, by rodzice mogli poćwiczyć swoją skuteczność rodzicielską.

J.G.: Jak to jest zorganizowane?

M.K.: Trening składa się z ośmiu spotkań po trzy godziny, na razie w piątkowe popołudnia. Potem będą miały strukturę weekendową. Ten czas jest dobrze zaplanowany, żeby wdrożyć wiedzę z każdej kolejnej sesji w życie.

J.G.: Proszę zapisz mnie. Czuję taką potrzebę. Jestem zaszczycona, że rozmawiasz ze mną w kontekście biznesowym, to jest bardzo miłe. Dziękuję!

Wywiad  z p. Justyną Garstecką przeprowadziła Magdalena Kuprewicz, spisała Anna Rozdejczer



Justyna Garstecka
J.G.: Justyna Garstecka
M.K.: Magdalena Kuprewicz