czwartek, 30 czerwca 2016

Co z tą katolicką muzyką jest nie tak? - wpis gościnny.



Z cyklu w relacji z sobą - Maciej Rozdejczer w gościnnym wpisie: "Co z tą katolicką muzyką jest nie tak?"

Odkąd pamiętam muzyka chrześcijańska kojarzy mi się z tandetą.
Nie mam na myśli pieśni, które można usłyszeć w kościele, ale o muzykę popularną , czy to pop, rock czy country. Jestem katolikiem, ale nie mogę siebie oszukiwać i udawać, że nie jest źle, gdy po kilku chwilach uszy bolą. Może niektórzy lubią przesłodzone melodie, tak jak są fani herbaty z 5 łyżeczkami cukru (czubatymi), ale ja do nich nie należę.

Któregoś razu (już nie pamiętam jak) trafiłem na Hillsong United (https://hillsong.com/united/ ). Pomimo początkowej rezerwy, za każdym kolejnym przesłuchaniem utwierdzałem się, że to pełnoprawna muzyka w stosunku do zespołów, które można usłyszeć w stacjach radiowych.
Uff, nareszcie, pomyślałem. Jestem w końcu katolikiem, więc chętnie posłucham kogoś, kto śpiewa, że Jezusa kocha, a nie, że odwiesił (mam na myśli Jezusa) słuchawkę (http://www.u2.com/lyrics/66 ).

Jakiś czas potem zerknąłem jak zespół prezentuje się wizualnie. Cóż, znów byłem mile zaskoczony, hala wypełniona po brzegi, kilkanaście tysięcy osób, świetne wykonanie i aranżacja sceny (https://www.youtube.com/watch?v=Oq8bHyk4ddg ).

Ale, ale, żeby nie było za słodko… No właśnie. Niby wszystko super, ale ci ludzie, ta publika… Zobaczcie sami zresztą. Ręce uniesione do góry, zamknięte oczy… Czułem się nieswojo, gdy to oglądałem...

Ale potem jakby mnie piorun strzelił. Zaraz, czy ja wyglądam inaczej w kościele?
Sam rozkładam ręce przy „Ojcze nasz”. Zapewne nieraz zamykam oczy, czy to coś złego?
A chwilę potem kolejna myśl: a jak jest na „zwykłych koncertach”?  

Jest bardzo różnie i jeśli chodzi o ubiór, makijaż, emblematy i symbole, gesty...

Nie zamierzam nikogo oceniać, jesteśmy wolnymi ludźmi i każdy ma wybór, jak się ubierać, zachowywać itd., ale nie mogłem zrozumieć czemu nie dziwił mnie widok fanów Metalliki czy ACDC, a czułem się dziwnie patrząc na ludzi, którzy śpiewają o Bogu?

Jak mocno ustawiono akcenty w mediach, że nie dziwią mnie obrazki powyżej, a na widok ludzi modlących się miałem mieszane uczucia?

Pozostawiam z tą refleksją J

Maciej Rozdejczer

Szanuję prawa autorskie: https://www.flickr.com/photos/adrianismyname/5963951921/in/photolist-a61P8g-dNNJ5M-oU3636-kQvLBS-5gcMMA-8Fskd1-aQWXpP-stLfiX-9Po5LH-eRCRsn-4Yejw5-afasQX-86ufnL-gugMxP-xQHycm-pKFEat-bFe5K8-phPVYC-bByeNz-6JVHvB-6m56i2-pCnK53-6qDyap-qVNc8F-8KtzGb-FNwHNp-ee5sPZ-jjeo9q-qPEMur-9m3QEV-5qgJoe-9C2jkx-sjYgnz-dT7RjH-8JfwFi-hhtH4R-oz7c65-9WoWpC-aez5Pe-5PguXE-byXZWB-o7LSR4-9segM4-9gwE47-agYFEb-naaQAn-ccD93d-5r3Y2C-wYne6-dzdvgs

Adrian I love music

czwartek, 23 czerwca 2016

Jak przygotować dziecko na wyjazd wakacyjny?







    Wakacje tuż tuż. Szykujemy dzieciom wyprawki na kolonie, obozy. Kupujemy nowe kosmetyczki, zestawy bielizny, kąpielówki, zastanawiamy się czy dać więcej ciepłych bluz, czy letnich koszulek. Sprawa ekwipunku zdaje się zaprzątać maminą głowę w pełni. Kiedy pociecha już wyruszy stawić czoło wakacyjnej przygodzie, zastanawiamy się czy nosi czapkę, by chronić głowę przed słońcem, czy nie marznie w zimne noce, czy rozwiesza mokry ręcznik, czy smaruje się kremem do opalania i czy zjada cokolwiek na obozowej stołówce?

   Tak te wszystkie czynności i myśli są efektem stresu związanego z rozstaniem z dzieckiem, jest to moment, kiedy mamy stają się zbytnio opiekuńcze i chcą zapobiec wszystkim niedogodnym sytuacjom, jakby wręcz były przy dziecku. 

   Kiedyś byłam na nartach w okresie ferii i w toalecie na stoku udało mi się zasłyszeć rozmowę dwóch nastoletnich dziewczynek:
-Mam mokre spodnie, dobrze, że mamy tutaj nie ma, bo ona by się martwiła.
-Tak dobrze, bo mamy się wszystkim martwią!
Racja dziewczynki, tak jest mamy się martwią ale co z tego wynika? Nic dobrego.

   Taką wzmożoną opieką, kompletowaniem wyposażenia plecaka, instruowaniem o powinnościach dajemy dziecku komunikat, że uważamy, iż nie da sobie rady. Sugerujemy, że nie jest sobie w stanie samodzielnie poradzić z pakowaniem, jedzeniem, ubieraniem itd. 

   Latorośl dostaje od nas wielokrotnie złożony, negatywny sygnał - nie jesteś dość dobry, by zrobić to samodzielnie. No i klops. Bo kiedy matka drży, czy dziecko poradzi sobie samo na wyjeździe (czuje lęk i przejawia go w wyręczaniu i nadopiekuńczości), to dziecko czuje tą obawę o nie i samo zaczyna się o siebie bać (myśli sobie:skoro mama się martwi, to musi to być naprawdę coś, by przetrwać bez szwanku na takiej kolonii). I tak wzbudza się koło niepewności i strachu. 

   Jak przygotować dziecko do wyjazdu wakacyjnego?
Dać mu pakiet samodzielności. Zlecić zrobienie listy potrzebnych rzeczy, pozwolić samodzielnie się spakować (samo wybiera ubrania, które chce zabrać), mówić o zagrożeniach bez gderania, raczej jak o zasadach obozowych, wysłać dziecko, by zakupiło samo potrzebne wyposażenie z listy. 

W ten sposób nabierze pewności siebie, będzie czuło, że jest kompetentne. 

Jak "rozbroić" bombę, kiedy dziecko jest poddenerwowane wyjazdem?

Dorze sprawdzają się pytania: 
- Co najgorszego może cię spotkać na wyjeździe?
- Co dobrego może się wydarzyć?

  Kiedy dziecko przemyśli i obgada z nami swoje lęki i obawy związane z obozem, to będzie miało w głowie możliwe scenariusze i nie będzie zaskoczone sytuacją. Ponadto rozważy również pozytywne aspekty wyjazdu, które pomogą przełknąć gorycz rozstania z domem.


Życzę wspaniałych rozstań i jeszcze wspanialszych powrotów.


Magda Kuprewicz

Szanuję prawa autorskie:
https://www.flickr.com/photos/37217398@N02/

środa, 15 czerwca 2016

Jak dyscyplinować buntownika?


 
Bunt to sprzeciw, opór, protest dziecka przeciwko rodzicowi/wychowawcy/nauczycielowi.
To nieznośna rozbieżność między tym, jak powinno być (tym, co my dorośli uważamy za jedyne i słuszne), a tym, co się zdarzyło.

 

Buntują się i mali i duzi. Mali często po to, by „oddzielić” się od rodziców, starsi mają zwykle ten sam cel – tyle, że my, rodzice zwykle nie mamy już takiego wpływu. Łatwiej jest „spacyfikować” malucha, niż nastolatka, który przy wzroście równemu naszemu, nie chce się za nic z nami zgodzić i forsuje za wszelką cenę własne rozwiązania i pomysły.

 

Po dwóch stronach barykady „wojennej” ustawieni są rodzice - dzieci, nauczyciele - dzieci, nauczyciele - rodzice itd... No dobrze, bunt to zawsze wyzwanie dla dorosłego, bo przecież jakaś granica naszej akceptacji bądź jej braku też istnieje. Sęk tkwi w tym jak ją okazać, by dziecko (lub dorosły) nie chciało z nami walczyć, ale uznać nasze racje.

Warto zastanowić się jaką mam relację z moim dzieckiem, zanim zaczniemy mu czegoś zabraniać lub coś sugerować.

 

Czy przytuliłam je dzisiaj, czy znalazłam chociaż 20 min, by z nim/z nią pobyć w jej świecie?

Czy wiem, co u nich/u niej/u niego słychać?

 

Kiedy ktoś obcy zwraca nam uwagę, nie jesteśmy skłonni do rozmowy ani do uznania jego/jej racji, jesteśmy skłonni do walki. W sumie to taka droga na skróty, ale wciąż droga, zwana ślepą uliczką, prowadzącą donikąd.

Ross Campbell pisał, że ważne jest uzupełnianie zbiornika emocji, to w sumie dość trudne, gdy ma się dużo dzieci - pamiętać, by każde z nich było takim napełnionym kielichem, ale to właśnie ta bliskość, nie pozwala nas do końca zanegować. To jak w grze the Sims: każdej postaci towarzyszą suwaki na których można zobaczyć jak się miewają. Jeśli dobrze to kolor jest zielony, jak źle to czerwony.

Jeśli zwracacie uwagę dziecku, które ma pełen zbiornik (zielony suwak) to będzie bardziej skłonne do wysłuchania was.

Jak to się dzieje w szkole, kiedy nowy nauczyciel zaczyna pracować w szkole/przedszkolu?

Pierwsze chwile mogą być dość trudne, bo zaczyna z zerowym autorytetem. Świadomość, że nie ma się siły przebicia, jest bardzo pomocna, żeby wiedzieć, że tak po prostu jest.

 

Autorytet oparty o wpływ można nabyć tylko poprzez pozytywne bycie w relacji z drugą osobą.

Nie od razu dzieci będą skłonne nam podarować autorytet (kredyt zaufania), ale zyskamy go tylko poprzez to, co powiemy, co zrobimy z dziećmi i przez to, jak je będziemy traktować.

Nie ma sensu od razu spinać się, że dziecko ma się słuchać mnie i już, trzeba sobie zapracować na to, wciąż można podążyć na skróty, ale czy warto?

Dla mnie nie, znowu to droga donikąd.

 

No to jak, aż ciśnie się pytanie? Pracuje się poprzez bycie z dzieckiem, wspólne rozmowy, poprzez chwile, gdy jesteśmy w trudnościach, smutkach, tęsknotach, gdy wymyślamy coś, gdy nie ma nic itd.

 

Ogromną przyjemność sprawiały mi momenty obserwacji w przedszkolu i szkole, jak zmienia się stosunek dzieci do nowego nauczyciela.

Imponują mi ci nauczyciele, którzy nie ganiają za dziećmi, którzy nie próbują wkupić się w łaski dzieci, ale tacy, którzy potrafią być tam, gdzie dziecko ich potrzebuje. Taki najszybciej zyskuje na autorytecie. Te same refleksje można śmiało przenieść na grunt domowy. Tu nie jesteśmy sobie obcy, ale jeśli posługujemy się siłowymi rozwiązaniami w konfliktach z dziećmi, to możemy się tacy stać mimo więzów krwi.

 

 Tyle, czy to wszystko? Wydaje mi się, że nie.

 

Brakuje jeszcze w ustalaniu granicy właściwej formy przekazu. I nie chodzi o to, by być zawsze spokojnym. Nie lubię poradników typu: Nie denerwuj się na dziecko, ale spokojnie i rzeczowo powiedz mu co i jak. No przecież to zachęcanie do nieszczerości, dziecko nigdy nie kupi fałszywki.

W niektórych sytuacjach, nawet wydawałoby się nerwowych, spokój przychodzi naturalnie, ale czasami nie ma go za grosz. Przecież można powiedzieć prawdę, po co fałszować obraz rzeczywistości?

 

My rodzice i nauczyciele mamy obowiązek mówić prawdę. Sęk w tym, że trudno przychodzi nam dorosłym rozmowa o naszych emocjach i podawanie argumentów, dlaczego coś powinno być zrobione tak, a nie inaczej. Po co dziecku tłumaczyć? - Ano po to, by rozumiało, że to, co ono robi, wpływa na nas i nasze otoczenie.

 

Dla mnie przełomem było poświęcenie 20 min. każdemu swojemu dziecku. 20 minut na pełną wyłączność. Mało? To mało - fakt, ale to świetny początek! Nie tak łatwo przyzwyczaić siebie do poświęcenia totalnie wyłącznej uwagi swojemu dziecku, jednak spróbujcie, na pewno nie pożałujcie, a wtedy łatwiej dogadacie się z Waszymi buntownikami.

 

Anna Rozdejczer

 
 

 

środa, 8 czerwca 2016

Czas tylko dla dziecka - bezcenny dar dla tworzenia się więzi.

      

  Dużo się teraz mówi o rodzicielstwie bliskości, to bardzo dobrze, bardzo potrzebnie i bardzo słusznie.
  Mam jednak wrażenie, że jest to odbierane, jak kolejna moda czy trend, którą nie wszyscy rodzice"kupują". Część z nich zastanawia się, o co tyle "szumu".
Mówią. - Przecież karmię dziecko piersią, noszę blisko siebie w chuście (lub nosidełku). Odpowiadam na jego potrzeby, kiedy płacze. Po co dorabiać do tego ideologię? 

  Zgadzam się z tym, że zbytnie "wchodzenie" w trendy, też nie jest dobre. Zatracenie się w idei i nadmierne skupienie na potrzebach dziecka jest niepotrzebne i niezdrowe dla rodziny. Mama i Tato powinni myśleć również o sobie i o swoich potrzebach. Tak jak we wszystkim, tak i w tym "obszarze" wskazana jest równowaga. 

  Kiedy dziecko jest maleńkie rodzice w naturalny sposób (przez nieporadność i zależność) opiekują się nim. Karmią je, przewijają, przytulają, noszą, spacerują, zbliżają swoją twarz do jego i uśmiechają się, gaworzą, śpią z nim. Dziecko w tym czasie czuje się bezpieczne i kochane. 

  Bliskość fizyczna z czasem jednak zmniejsza się, na rzecz autonomii dziecka. Tu, sprawa zaczyna się lekko komplikować, gdyż zaczyna zachodzić reakcja sprzężona na linii rodzic-dziecko. Im mniej dziecka (słodziakowego malucha) w dziecku, tym niej rodzica (bliskościowego) w rodzicu. Im bardziej samodzielne i niezależne dziecko, tym mniejsza "misja" rodzica do bycia blisko. Dorosły zaczyna poświęcać latorośli coraz mnie czasu i uwagi. 

  Problem pojawia się wówczas, gdy to odcięcie, blokuje zaspokojenie potrzeb psychicznych dziecka. To, że dziecko nie potrzebuje nas na poziomie fizycznym, bo samo wykonuje wiele czynności, nie oznacza, że na poziomie emocjonalnym następuje taka sama zależność.

  Dziecko niezależnie od wieku potrzebuje naszej uwagi, akceptacji i miłości, by wzrastać harmonijnie. Nastolatek, pięciolatek czy dziewięciolatek ma takie same pragnienia bliskości emocjonalnej jak maluszek. 

  Plagą dzisiejszych czasów są samotne dzieci. Mam tu na myśli samotność psychiczną. Należy podjąć proste "wysiłki" by ten trend odwrócić lub też, do niego nie dopuścić. Wystarczy podarować dziecku tylko 20 minut bezwzględnie dla niego, robiąc to, co ono lubi i co chce robić. Bez komórki, bez prowadzenia samochodu, bez zerkania na TV, tablet lub gazetę. 

  Drodzy rodzice! Zachęcam do podjęcia tego "wyzwania" - 20 minut i 100% rodzica dla dziecka. Niech rodzicielstwo bliskości trwa niezależnie od wieku dziecka.

Uwaga! Efekty dla relacji mogą być piorunujące;-)

                                                                            Magda Kuprewicz

czwartek, 2 czerwca 2016

Spać czy nie spać z dzieckiem?



Miałam przyjemność być gościem w programie TV Republika - Polska na Dzień Dobry.


W trakcie debaty na temat: „Rodzicielstwo Bliskości, czy rodzicielstwo dystansu”, pan redaktor Mateusz Maranowski zadał mi pytanie odnośnie spania razem z dziećmi, czy można ustalić jakąś granicę wieku do którego możemy współdzielić łóżko?

Ze względu na ograniczoną ilość czasu, nie miałam możliwości pogłębienia tematu, teraz nadszedł dobry moment.

Uważam, że to sprawa osobista, ale czy tak do końca? No właśnie im bardziej zastanawiam się nad tym tematem, tym jestem przekonana, że żadnej konkretnej liczby nie podam, jednak czy spanie z prawie już nastolatkiem to normalna sprawa?

Wydaje mi się, że trzeba uznać, że dla każdej rodziny będzie to kwestia rozpatrywana indywidualnie, co innego jest spanie z 10 latkiem, kiedy rodzice się rozwodzą i brak mu np. poczucia bezpieczeństwa, a co innego spanie z 10 latkiem tylko dlatego, że my nie mamy nic przeciwko temu, bo nawet wydaje nam się fajne i dobrze nam się śpi razem.

Można by pokusić się o ustalenie granicy, właśnie wtedy, gdy spanie z dziećmi zaczyna zaspokajać potrzeby dorosłych. Pod pretekstem zapewniania potrzeb emocjonalnych dziecka, może wkraść się nasza potrzeba bliskości.

Nie jest moim celem rozpatrywanie  sytuacji patologicznych, ale takich, gdy „normalni” rodzice śpią z dzieckiem i zaczynają z tego często podświadomie czerpać przyjemność, im też zaczyna to być potrzebne do czegoś. W rozmowach mówią, że to dla dzieci, że dbają o nie itp. To trochę przypomina sytuację, gdy zastanawiamy się czy dziecko przytula się do nas, czy jednak my do niego?

Dopóki myślimy o dziecku to dobrze, jednak czasem może niepostrzeżenie przemknąć się cichaczem nasza potrzeba, bardzo „zakryta” naszym myśleniem wyłącznie o dziecku i o jego potrzebach. Wyłączność na zaspokajanie potrzeb dziecka, jest ślepą uliczką, ponieważ my dorośli – mamy i powinniśmy mieć nasze „dorosłe” potrzeby.

 Dlaczego moje dzieci, nie spały ze mną w łóżku, kiedy miały 2 latka? Dlatego, że potrzebowałam przestrzeni na mój czas z mężem.  Wraz z nadejściem nowego członka rodziny, zaczynamy pisać historię rodziny od nowego rozdziału.  Wszystko to co było, to przeszłość, a teraźniejszość często sprawia, że my kobiety tak bardzo jesteśmy nastawione na dzieci, że zupełnie gubimy wątek – małżeński. Zarówno Ross Campbell jak i Thomas Gordon, stawiali u podstaw związek kobiety i mężczyzny, bo bez fundamentu trudno mówić o solidnym domu rodzinnym.

No właśnie, a co się dzieje,  kiedy nawet taka potrzeba łóżka dla siebie się nie pojawia?

Może warto pokusić się wtedy o refleksję, co z moimi priorytetami? W rodzicielstwie (bliskości) przecież nie chodzi wyłącznie o spanie razem, fakt, że tak jest łatwiej gdy maluch jest przy piersi, ale to nie wszystko. Można spać razem, a być bardzo daleko od siebie.  Można też być zmuszonym do spania oddzielnie – ja doświadczyłam takiego przymusu, bo syn był wcześniakiem i był w grupie ryzyka śmierci łóżeczkowej. Musiałam go odkładać po każdym karmieniu na osobny materac, pod którym zamontowany był monitor oddechu – i można zapytać się, czy  nie byłam przez to bliskościową mamą?

Oczywiście, że byłam, tak mi się wydaje i tak czuję, szczególnie wtedy, gdy  rozumiem świat mojego syna,  gdy on ma ochotę opowiedzieć mi cały dzień, gdy przychodzi do mnie. Cieszę się obecnie z więzi jaka łączy mnie z moim synem. To jak z zasadzeniem pięknego nasiona w doniczce, teraz pnie się w górę, bo codziennie „podlewam” go słowami otuchy, miłości, wsparcia. Jestem przy nim, staram się być z nim w jego świecie, i od czasu do czasu porobić to co on robi i… jedna z podstawowych spraw to wspólne żartowanie i śmianie się razem!

Czy to jest tak, że moje dzieci nie mogą odwiedzić mnie w moim łóżku, bo to teren zastrzeżony wyłącznie dla rodzica?

 Mogą, mamy to omówione, zawsze rano kiedy się obudzimy  z mężem i wtedy gdy na dworze szaleje burza z piorunami.  Chociaż bywa, że to ja  czasami do nich przychodzę, gdy mnie o to poproszą. Czy odsyłać każde dziecko do jego własnego łóżka, kiedy prosi o spanie razem? Podstawa to przyjrzenie się potrzebom dziecka. Ustalenie z nim pomysłów i rozwiązań satysfakcjonujących zarówno rodzica jak i dziecko. Dzięki takim wspólnym rozwiązaniom jesteśmy sobie bliżsi i znamy nasze granice przyzwolenia na coś, lub odmówienia czegoś.
Anna Rozdejczer
*Specjalne podziękowania dla Beaty Majewskiej twórczyni bloga: http://nienietak.pl/ za umożliwienie mi wzięcia udziału w programie.

 Szanuję prawa autorskie:
https://www.flickr.com/photos/mkujphotography/