środa, 5 sierpnia 2015

Relacje rodzinne - Czy dziadek może być kimś szczególnym w życiu wnuczki?


Mam przyjemność przedstawić kolejnego gościa p. Ewę Sobotowską, bliską mi osobę, mieszkającą w USA (od 1983 roku przebywającą na emigracji) autorkę książki:" Jak mój dziadek zaskoczył Hitlera."*, zadałam jej następujące pytania:

A.R.: Jak kiedyś wyglądały relacje rodzinne?

Ewa: Twoje pytanie  - jak kiedyś wyglądały relacje rodzinne przyszło w sama porę. Właśnie porządkuję materiały do opowiadania o historii życia kobiet spotkanych na emigracji. Każda rozmowa z moimi bohaterkami zaczyna się od rodziny:

- urodziłam się w Jugosławii w rodzinie chłopskiej...
- moi rodzice pochodzili z typowej holenderskiej rodziny mieszczańskiej
- w Czeczeni straciłam rodziców, ale mieliśmy wielką rodzinę...

A.R.: Zdradzisz tytuł książki?

Ewa: Tytuł książki tworzy się, kiedy dzieło jest zakończone. Wreszcie będę konsultowała się z Maćkiem. Tak, tak - Twoim mężem, autorem świetnej literatury "Bez rewanżu"*. On jest skarbnicą wielu pomysłów.

A.R.: Czym była dla Ciebie rodzina? 

Ewa: Odkąd sięgam pamięcią, a pamięć mam doskonałą, najpierw była rodzina. Było nas dużo, bardzo dużo, a wszyscy byli mi jednakowo bliscy. Nie zdawałam sobie sprawy, że składała się ona nie tylko z ciotek, wujów, braci ciotecznych i stryjecznych, czy dziadków, ale i kuzynów dalszych i bliższych, czy powinowatych. Każdy był dla mnie ważny i odgrywał jakąś rolę w życiu.

Więzi te były dla mnie tak istotne, że kiedy ktoś spytał, czy moja niania jest ciocią, ostro zaprotestowałam, jak i nie przepadałam za nazywaniem znajomych przyszywaną ciocią czy wujkiem. Podświadomie dbałam o zachowanie ustalonej przez siebie definicji rodziny, gdzie każda najdrobniejsza zmiana doprowadziła by do zachwiania jej struktury.

A.R.: To trochę inaczej niż jest teraz. Obecnie każda potencjalnie miła osoba może stać się dla dzieci Ciocią lub Wujkiem. Może to dlatego, że teraz rodziny są małe, średnio liczą trzy osoby: mam, tata, dziecko?

Ewa: Nawet jeśli otoczeni jesteśmy ograniczoną ilością bliskich, jestem zwolenniczką prawidłowego nazywania. Podoba mi się hierarchia rodzinna. To wspaniała tradycja. Miałam wyjątkowego stryja. Jeśli mówiłam Stryj - wszyscy wiedzieli, że to brat mojego ojca, a nie przyszywany wujaszek.

A.R.: Z kim nawiązałaś jako dziecko najbliższą relację?

Ewa: Z Dziadkiem - Józefem Kiszkurno (olimpijczykiem, wielokrotnym mistrzem w strzelaniu do rzutków, wielkim patriotą), on był największym przyjacielem w moim dzieciństwie. Tak zresztą piszę w mojej książce, jeśli pamiętasz. Poświęcał mi wiele czasu, był cierpliwy, pokazywał to, co było mu najbliższe - las (Bory Tucholskie), świat zwierząt. Uczył mnie patrzeć , nie przechodzić obojętnie ścieżkami kniei, słuchać i rozumieć przyrodę. Nauczył mnie szacunku do otaczającego świata, a jednocześnie pozwalał partycypować w życiu dorosłych - zabierał na polowania, strzelnicę, pozwalał asystować przy grze w brydża i pokera. Nie było to typowe dzieciństwo.

A.R.: Teraz to chyba byłoby zupełnie nie do zaakceptowania. I smuci mnie to, bo mój syn ma "oko", ale nie ma ukończonych 14 lat, żeby móc postrzelać na strzelnicy...

Ewa: Ja natomiast miałam 10 lat, kiedy dziadek zaczął mnie uczyć "składania się do strzału". Korzystałam z delikatnej broni - dubeltówki Bernadelli - dwudziestki, tzn. kaliber 20.
Według niego była to damska broń. Ważyła prawie... Trzy kilogramy, co wydaje się niewiele, ale dla małej dziewczynki stanowiło problem.

Kiedy ręce mi mdlały, dziadek tłumaczył, że tylko uporem i praktyką dochodzi się do sukcesu. Obiecywał, że za każdym razem będzie łatwiej.

Była to dobra lekcja życia i nie uważam, że za wcześnie. Skoro zaczęłam mówić o broni, przypomniała mi się historia z życia w Stanach.

A.R.: Bardzo jestem ciekawa jaka?

Ewa: Zostałam wybrana jako ławnik w sądzie kryminalnym. Sprawa była poważna - oskarżenie o morderstwo. Wybierano skład loży. Było nas dwadzieścia osób. Przechodziłam przez wszystkie etapy. Zarówno prokurator jak i obrońca chcieli mnie wybrać, Na końcu rzucono pytanie: " Kto z ławników umie posługiwać się bronią?".
Automatycznie podniosłam rękę. Wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę. Zaczęłam opowiadać, że na studiach miałam szkolenie wojskowe, więc obsługa karabinu, rzucanie granatami - nie jest mi obce. W domu była broń... A strzelałam głównie z floweru i dubeltówki. Szybko podziękowano mi, nie pozwalając skończyć. Woźny wyprowadził mnie z sali sądowej, mówiąc: "Ale ich zatkało, Będzie o czym mówić." - powiedział na pożegnanie.

A.R.: Zostałaś potraktowana jak żołnierz...

Jeździłaś sama na wakacje do dziadków?

Ewa: Do dziadków jeździliśmy na wakacje rodzinnie. Wszystkie wnuki zjawiały się na miesiąc pod dodatkową opieką dalekich krewnych. Wtedy nie spędzałam dużo czasu z dziadkiem. Rodzice wysyłali mnie w ciągu roku na kilka miesięcy. Miałam go wtedy wyłącznie dla siebie. Jak wyjeżdżałam, tęskniłam do dziadka, ale nie rozpaczałam z powodu rozstania, bo oczywistym było, że zobaczymy się przy najbliższej okazji. Tyle było świąt, uroczystości, i innych wspólnych spotkań. Wracałam do domu (Warszawy), do rodziców, gdzie czekała na mnie moja niezastąpiona siostra. Wszyscy członkowie rodziny prowadzili własne życie, ale jeśli coś się wydarzyło, decyzje podejmowane były wspólnie. Wtedy czułam się bezpiecznie.
Miałam też dużo szczęścia posiadając przyjaciół ze szkoły, studiów, i cały szereg kuzynów, którzy też byli moimi przyjaciółmi.

A.R.: A jak według Ciebie teraz wygląda rodzina?

Ewa: Teraz jest inaczej - rodzina nie ma takiej siły, nie jest tą potęgą. Łatwiejszy jest kontakt poprzez Internet, samoloty docierają w każdy zakątek świata, wiemy mniej więcej wszystko co powinniśmy o sobie, ale zmienił się styl i tempo życia. Moje dzieci, dzięki wspólnemu wysiłkowi z mojej i mego męża strony, miały okazje poznać najbliższą rodzinę i jej historię, ale ich dzieci żyją już zupełnie inaczej. Powstają inne więzi, związki i priorytety. Obserwuję to z fascynacją, ciesząc się jednocześnie moimi rodzinnymi wspomnieniami i przeżyciami.

A.R.: Proszę, jakbyś miała użyć trzech wyrazów opisujących cechy jakie można przypisać rodzinie z czasów w których się wychowywałaś, a rodzinie współczesnej jakie byłyby to słowa?

Ewa: Wtedy: tradycja, siła, poczucie bezpieczeństwa
         Teraz: pomoc, bezpośrednia opieka, duchowe zjednoczenie.

A.R.: Mam nadzieję, że ta relacja między nami będzie miała swój ciąg dalszy w przyszłości - poprzez rozmowę na inny temat np. o żywności GMO lub o błędach w żywieniu dzieci?

Ewa: Z przyjemnością rozwinę te ciekawe tematy.



* Ewa Sobotowska "Jak mój dziadek zaskoczył Hitlera" - http://www.gandalf.com.pl/os/sobotowska-ewa/

*Maciej Rozdejczer "Bez rewanżu" -
http://www.sklep.gildia.pl/literatura/148694-maciej-rozdejczer-bez-rewanżu



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz